ŻYŁ KRÓTKO, A WSZYSCY BYLI ODWRÓCENI

14 dzień miesiąca otwiera i zamyka historię Marka Hłaski. Urodził się w styczniu 1934, zmarł w czerwcu 1969 r. Trudno w jego przypadku oddzielić biografię od twórczości, chociaż patrzenie z jednej tylko strony na drugą bywa mylące i prowadzi do błędnych interpretacji. We wspomnieniach znajomych powracał jako twardy typ z „Kameralnej” (warszawska kawiarnia – przyp. red). Iwaszkiewicz uważał, że pod brutalnością Hłaski kryje się natura delikatna i czuła, i tak go należy czytać. Jaki był Hłasko pozostanie chyba tajemnicą, ale poznając go bliżej każdy wyrobi sobie własne zdanie.

„Bohaterowie Hłaski byli ludźmi, których każdy z nas spotykał, których unikał nieraz, których się lękał. Ale to nie zmieniało faktu, że oni istnieli, żyli. Świat złudzeń, niespełnionej miłości, pięknych dziewczyn, cynicznych i wyrachowanych, i takich samych chłopców, traktujących uczucie jak zabawę, grę, jak sport, a jednocześnie skrycie marzących o wielkiej miłości, którą znają jedynie z filmów czy książek” – pisała w książce „Jak się tamte lata mylą…” Kira Gałczyńska, córka Konstantego Ildefonsa.

Formowaniu się tego mitu samego Hłaski sprzyjała specyficzna atmosfera Polski lat 50. Twórczość pisarza była przecież owocem tego okresu. W kontekście polskiego Października Hłasko jawi się w nim jako „chłopak znikąd”, genialnie zdolny samouk i literacki „naturszczyk” łączący pisanie z ciężką pracą fizyczną. Wpisał się idealnie w mit młodzieńca, który przezwyciężył siermiężny socrealizm i uosabiał spełnienie amerykańskiego mitu powodzenia. Co z tego zostało, kto to jeszcze rozumie? …

TRUDNY CHARAKTER

Marek Jakub Hłasko był synem urzędnika państwowego Macieja Romana Hłaski (1906-1939) i Marii Łucji Hłasko z domu Rosiak (1908-1987), kobiety atrakcyjnej, o niewątpliwych ambicjach intelektualnych i artystycznych, ale niecierpliwej i niesystematycznej; studiowała na Uniwersytecie Warszawskim trzy kierunki: polonistykę, romanistykę i prawo, nie kończąc żadnego. 

Legenda rodzinna głosi, że w czasie chrztu przyszły pisarz – wówczas dwuletni – na pytanie „czy wyrzekasz się złego ducha”, odpowiedzieć miał „nie”, co przytaczano później jako dowód, że jego trudny charakter objawił się już w bardzo młodym wieku. 

Małżeństwo Hłasków nie utrzymało się długo. Ojciec po czterech latach pożycia (1933-37) opuszcza dom i żeni się powtórnie, ale już w pierwszych dniach wojny umiera na infekcję nerek 13 września 1939 (inne źródła wskazują gruźlicę).

WOJENNE DOŚWIADCZENIA

Matka z synem zostaje sama i podczas okupacji prowadzi stragan z żywnością. Poznaje wtedy sporo starszego od siebie Kazimierza Gryczkiewicza, z którym w 1949 roku weźmie ślub, źle zresztą przyjęty przez dorastającego syna jedynaka.

Mimo wielu przeprowadzek, w każdym z mieszkań Hłasków znajdowało się dużo książek. Można było wśród nich znaleźć takich autorów, jak: Sienkiewicz, Żeromski, Conrad, London, Kraszewski. Oprócz nich liczne przedwojenne roczniki „Tygodnika Ilustrowanego”. Marek po latach docenił tą sytuację. „Zacząłem pisać, mając osiemnaście lat; winna jest moja matka, która dawała mi książki do czytania – tak, że stało się to moim drugim nałogiem”.

Powstanie Warszawskie przetrwali wraz z matką w stolicy. Przepada wówczas mieszkanie Hłasków przy ulicy Ciepłej 10, cały dobytek i wszystkie dokumenty. Przeżycia wojenne odcisnęły na przyszłym pisarzu głębokie piętno. Pisał później: „dla mnie jest oczywiste, że stanowię produkt czasu wojny, głodu i terroru. Stąd bierze się nędza intelektualna moich opowiadań; ja po prostu nie potrafię wymyślić opowiadania, które nie kończyłoby się śmiercią, katastrzą, samobójstwem czy też więzieniem. Nie ma w tym żadnej pozy na silnego człowieka, o co posądzają mnie niektórzy”.

Po upadku powstania wychodzą ze zburzonego miasta 2 października i przez Komorów i Mszczonów, gdzie czasowo pomieszkują, udają się do Częstochowy; tam w domu przyjaciółki matki Marka, Ireny Kozłowskiej, przy ulicy Sobieskiego 84, przebywają parę miesięcy. 

Tam też w styczniu 1945 roku są świadkami wielkiej zensywy wojsk radzieckich, która zatrzyma się dopiero wiosną w Berlinie. Wstrząsający opis przemarszu Armii Czerwonej i oddziałów NKWD, nadużyć i okrucieństwa wojennego, analizę duszy radzieckiej i mentalności homo sovieticus znajdziemy w „Pięknych dwudziestoletnich” (1966) Marka Hłaski.

ZE SZKOŁAMI NIE PO DRODZE

Traumatyczne przeżycie zaowocowało pierwszymi notatkami i próbą porządkowania doznań i wydarzeń. Swój pamiętnik, skrywany przed wszystkimi, kontynuuje Marek w Hajdukach na Śląsku (dziś Chorzów-Batory), a następnie w Białymstoku, gdzie Hłaskowie z Gryczkiewiczempróbują osiąść na dłużej.

„Skończywszy pisać te trzy tomy, wyjeżdżam na Śląsk, potem do Białegostoku, a następnie do Wrocławia. Mam zamiar, o ile będę mógł, pro-wadzić swoje bazgroły dalej. Często czytam je sobie. Marek Hłasko. Breslau 22 VIII 1946 r.

Niewiele z tego wychodzi i jako kolejne miejsce na ziemi wybierają Wrocław. Tam Marek rozpoczyna naukę.

We wrocławiu chodzi na harcerskie zbiórki i poznaje człowieka, który odegrał ważną rolę w jego życiu. Był nim Stefan Łoś – przyjaciel rodziny, pisarz, który działał w Związku Literatów Polskich powołanym do życia w 1947 roku, a później pełnił funkcję prezesa wrocławskiego oddziału. Często, po licznych kłótniach w domu, Marek uciekał do jego mieszkania, które traktował jak azyl, a które gromadziło wiele nietuzinkowych i frapujących młodego człowieka osób. Poza tym ten „dom był pełen obrazów, karykatur, bibelotów i książek”. Czyli to co wówczas lubił najbardziej.

Jak pisze w jego biografii „Piękny dwudziestoletni” brat cioteczny pisarza, Andrzej Czyżewski, przez cały czas szkolny Hłasko był jednym z najmłodszych w klasie, na domiar złego miał bardzo dziecięcy wygląd. Nadrabiał to zadziornością, również w stosunku do nauczycieli. Licea zmieniał często, z ostatniego z nich został w 1950 r. usunięty za „wywieranie demoralizującego wpływu na kolegów”.

W wakacje 1948, 25–28 sierpnia,Stefan Łoś zaproponował mu kilkudniową pracę w charakterze gońca przy organizowanym we Wrocławiu Światowym Kongresie Intelektualistów w Obronie Pokoju. Czternastoletni wówczas i pełen energii Marek zaangażował się w to z całym zapałem, szczęśliwy, że na Kongresie, który zgromadził ponad czterystu uczestników z 45 krajów spotka wielu znanych ludzi. Był tam m.in. Pablo Picasso, którego autograf udało mu się zdobyć, Fernand Léger, Jean-Paul Sartre – nazwany przez radzieckiego pisarza i przewodniczącego sowieckiej delegacji Aleksandra Fadiejewa „hieną piszącą na maszynie” (po jego antyamerykańskim wystąpieniu część uczestników na znak protestu opuściła obrady, w tym: Julian Huxley i Alan J.P. Taylor). Wśród elity życia kulturalnego Europy znalezli się także: Jarosław Iwaszkiewicz – późniejszy literacki przyjaciel Marka oraz inni znani pisarze: Adam Ważyk, Maria Dąbrowska, Zzia Nałkowska czy Arkady Fiedler. 

Stefan Łoś jeszcze wiele razy pomagał Markowi Hłasce, dawał schronienie, zapewniał opiekę, a przede wszystkim zachęcał do pisania i kierował jego pierwszymi literackimi poczynaniami. Hłasko często podkreślał, ile dla niego znaczył. W liście do matki stwierdzał: „[…] od nikogo w życiu nie doznałem tyle dobrego, co właśnie od Stefana Łosia”

We wrześniu 1948 Marek Hłasko rozpoczął naukę w Liceum Administracyjno-Handlowym Izby Przemysłowo-Handlowej we Wrocławiu, jednak z powodu „problemów wychowawczych” matka przeniosła go do szkoły z internatem w Legnicy. Stamtąd, po roku nauki, wrócił do Wrocławia z upragnionym przez rodzinę świadectwem ukończenia szkoły powszechnej

Hłasko krążył między Wrocławiem a Warszawą, zaczynał szkoły, usuwano go. Do końca 1950 roku będą mieszkać we Wrocławiu-Sępolnie przy Borelowskiego 44. Od września Hłasko jest w Warszawie, pozostaje pod opieką ciotki Jadwigi Oraczewskiej, mieszka w internacie przy Tarczyńskiej. Rozpoczyna edukację w Państwowym Liceum Techniczno-Teatralnym. Po czterech miesiącach już pod koniec grudnia zostaje uchwałą Rady Pedagogicznej usunięty ze szkoły. Wraca na ostatni rok do domu, do Wrocławia.

KIEROWCA

W końcu jako 16-latek przerwał naukę i zatrudnił się najpierw w stoczni rzecznej, a potem w bazie w Bystrzycy Kłodzkiej, gdzie pracował przy zwózce drzewa. W czerwcu 1950 roku kończy kurs na prawo jazdy, co otwiera nowe możliwości zarobkowania. Tu też rozpoczyna się jego pierwsza szkoła życia. 

Pracując jako kierowca ciężarówki m.in. w Bazie Transportowej w Bystrzycy Kłodzkiej, na niebezpiecznych górskich szlakach zwózki drewna doświadcza cwaniactwa, lewizny i pijaństwa współtowarzyszy. Wytrzymał sześć tygodni, od 15 listopada do końca 1950 roku, ale to co widział pozwoliło mu napisać „Głupcy wierzą w poranek” – „Następny do raju” – „Baza ludzi umarłych”, pozycje klasycznej już literatury. Ekranizowane i zaczytywane przez pokolenia. 

Od 1951 roku Marek Hłasko mieszka i pracuje jako kierowca w Warszawie. Zatrudnia się w Bazie Sprzętu Zjednoczenia Budownictwa Miejskiego, w przedsiębiorstwie Metrobud, czy też w Spółdzielni Przewozowej Warszawskich Spółdzielni Spożywców. 

Najbliższa okolica służbowego – pokój z kuchnia, 35 metrów kwadratowych – mieszkania rodziców na Marymoncie stanie się inspiracją do pisania. „Nie miałem jednak gdzie. – wspominał w „Pięknych dwudziestoletnich”. – Poprosiłem moją matkę, aby posprzątała kuchnię, i w trzy noce napisałem dwustu stronicową powieść. Tę powieść przeczytał Bogdan Czeszko. Napisał, że książka do niczego, ale jego zdaniem powinienem próbować dalej”. Była to „Sonata marymoncka”.

PIERWSZY KROK

W Metrobudowie Hłasko dostąpił wyróżnienia – obdarzony zaufaniem Partii zostaje mianowany z ramienia „Trybuny Ludu” terenowym korespondentem robotniczym. Jego artykuliki, zapewne ze względu na celne spostrzeżenia i ostre pointy, robią wrażenie na redakcji, co skutkuje przyznaniem mu nagrody – powieści Anatolija Rybakowa „Kierowcy”. Jak sam wspominał: „Była to pierwsza socrealistyczna książka, jaką przeczytałem; muszę przyznać, że wpadłem w osłupienie. Tak głupio i ja potrafię, powiedziałem sobie. I zacząłem.”

W 1952 roku nawiązał kontakt ze Związkiem Literatów Polskich i działającym w tej organizacji Igorem Newerlym, pełniącym rolę opiekuna młodych, przedstawiał się jako niewykształcony szzer, który w wolnych chwilach po pracy próbuje opisać swoje życie. 

W kwietniu 1953 roku otrzymał trzymiesięczne stypendium twórcze Związku Literatów Polskich, ostatecznie porzucił pracę kierowcy i wyjechał do Wrocławia, aby pracować nad „Bazą Sokołowską” i „Sonatą marymoncką”. Zatrzymał się u ciotki, Teresy Czyżewskiej. Cały czas był w kontakcie ze Stefanem Łosiem, który pożyczał mu maszynę do pisania i książki oraz dawał pieniądze, a nawet mieszkanie do dyspozycji. Ten okres pisarz wspominał jako jeden z lepszych w życiu: 

„Był to piękny czas, byłem nareszcie sam, mogłem czytać, pisać, chodzić do teatru – ale nie wiedziałem, co mam robić najpierw. Kiedy zaczynałem pisać – zdawało mi się, że powinienem czytać, gdyż pomoże mi to w pisaniu; kiedy czytałem – zrywałem się i wybiegałem na miasto, gdyż wydawało mi się, że powinienem oglądać ludzi; rozmawiałem z ludźmi i wtedy wydawało mi się, że tracę czas na rozmowy, a przecież powinienem pisać; Chryste Panie, myślałem, że zwariuję…”

Hłasko wiele napisał w tamtym czasie i przeczytał. Dziś trudno stwierdzić, które dzieła wywarły na nim największe wrażenie, ale później często wymieniał nazwiska: Dostojewskiego, Faulknera, Steinbecka, Gombrowicza.

4 grudnia 1953 roku Marek Hłasko zawarł pierwszą w swoim życiu umowę na publikację opowiadania w „Almanachu Młodych”. Tekst Bazy Sokołowskiej który dostarczył do wydawnictwa „Iskry”, miał się ukazać w nakładzie dziesięciu tysięcy egzemplarzy, a honorarium wynosiło prawie 4 tysiące złotych. To pierwsze pieniądze Hłaski zarobione piórem.

O Bazie Sokołowskiej przewrotnie napisał Hłasko w swej „zmyślonej autobiografii”: „W tym czasie przepisałem książkę Rybakowa pod tytułem „Kierowcy”, podpisałem ją swoim nazwiskiem, nazwałem Baza Sokołowska i zaniosłem do Związku Literatów”. To nie była do końca prawda. Analizujący twórczość pisarza Bogdan Rudnicki stwierdził: „Powieść Rybakowa, wbrew tytułowi, rozgrywa się głównie za biurkiem i opowiadanie Hłaski nie ma z nią absolutnie nic wspólnego; ani fabularnie, ani pod żadnym innym względem”

9 kwietnia 1954 roku „Sztandar Młodych” wydrukował pierwszy odcinek debiutanckiej Bazy Sokołowskiej. Pomylono przy nim imię autora, zamiast Marek podano – Ryszard Hłasko, co sprostowano w drugim odcinku.

Od lipca do września 1954 opublikował trzy opowiadania: „Złotą jesień”, „Szkołę” i „Noc nad piękną rzeką”. Utwory Hłaski coraz częściej ukazywały się w społeczno-kulturalnej i codziennej prasie. Drukowały je: tygodnik społeczno-literacki będący zicjalnym organem ZLP, m.in. Nowa Kultura”, „Przedpole” czy „Przegląd Kulturalny” pełniący funkcję organu Rady Artystycznej przy Ministerstwie Kultury i Sztuki. Szybko zyskał sławę najzdolniejszego pisarza młodego pokolenia. Zakochany był w nim Jerzy Andrzejewski, mieszkał u Stanisława Dygata, romansował z Agnieszką Osiecką.

1 września 1954 roku Marek Hłasko rozpoczął współpracę ze studenckim tygodnikiem „Po prostu” jako tzw. wolny strzelec. Przygotowywał cykl wypowiedzi – reportaże, recenzje filmowe, a przede wszystkim felietony, w których „film, książka lub jakieś wydarzenie stają się punktem wyjścia rozważań nad problemami współczesnego życia czy też rozprawy ze słabościami naszej kultury”. Rok później, od września 1955, z czasopismem współpracował już na stałe, zdobył etat publicysty i miał swoją rubrykę, w której zamieszczał felietony, a z czasem i opowiadania. 

Od 1954 roku, a więc od początku pracy w „Po prostu”, Marek Hłasko pisał opowiadania. W końcu listopada tego roku ukończył utwór Umarły sad znany pod tytułem „Umarli są wśród nas”, a miesiąc później tekst „Najlepsze lata naszego życia”, który ostatecznie przyjął tytuł „Wielki strach”. 

Początek 1955 roku pisarz spędził z dala od stolicy – w Dębnie Królewskim u kuzyna matki, nauczyciela i kierownika tamtejszej szkoły powszechnej. Pobytowi na wsi, który zorganizowała matka, przyświecała idea odcięcia Marka choć na chwilę od coraz liczniejszego otaczającego go towarzystwa. 

Przez cały ten czas pisarz intensywnie pracował. Stworzył m.in.: „Okno” (pierwotny tytuł „Mały chłopiec”), „Gawędę staromiejską” (inne tytuły to:” Targ niewolników”, „Wieczór staromiejski”) i „Lombard złudzeń” („Kancik albo wszystko się zmieniło”, „Kawiarnia przy pięknej ulicy”).

3 sierpnia 1955 roku tekst pt. „Robotnic”y (wcześniejszy tytuł „Most”) otrzymał Specjalną Nagrodę Pracy w konkursie literackim zorganizowanym w ramach V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów o Pokój i Przyjaźń.

BYĆ JAK HŁASKO

„Stał się naszym głosem, naszym Jamesem Deanem, Elvisem Presleyem – nikt nie miał takiego wpływu na młodzież. Chwytaliśmy za pióra, każdy chciał być Hłaską” – wspominał Henryk Grynberg. Jerzy Andrzejewski spotkanie z młodym skandalistą polskiej literatury wspomina tak: „…okazał się wysokim, rosłym chłopcem, jasnowłosym i niebieskookim. Nie wiem, czy był piękny. Jego bardzo słowiańska uroda promieniowała uwodzącym blaskiem, cała postać – gwałtowną siłą witalną, w głosie z natury niskim pobrzmiewały akcenty czułe i kuszące. Jeśli powiem, że mnie oczarował i zachwycił, nie powiem wszystkiego”.

A opisywał głównie socrealistyczną rzeczywistość, pełną ideologicznych dziwactw i cwaniactwa ludzi, którzy próbowali w nich jakoś żyć.

Tak wspominał po lakach doświadczenia z pracy socjalistycznej: „Miałem wtedy osiemnaście lat; pisząc o tym dzisiaj, nie wstydzę się tego. Niech się wstydzą ci, którzy mnie do tego zmusili. […] Siła 'commies’ polega na tandecie ich ideologii. Siła 'commies’ polega na fantastyczności zjawiska. […] Dziennikarze niemieccy zawsze mówili do mnie: 'Niech pan nie zapomina o tym, że to oni pierwsi weszli na niebo’. Nie jestem inżynierem; ale wydaje mi się, że o sukcesie technicznym można mówić tylko wtedy, jeśli zna się koszty inwestycji. Jeśli kosztem tysięcy drzew wyprodukuje się tysiąc wykałaczek, to wtedy jest tylko zabawa.”

Pod tym płaszczem obserwacji mieściła się tez inna warstwa. Analiza ludzkiej natury. Nie zawsze wytrzymująca próbę czasu. Rozterki jego bohaterów, którzy najpierw modlą się do kobiet, a potem nazywają je dziwkami – brzmią dzisiaj sztucznie, bohaterowie, którzy za wszelką cenę muszą sprawdzić się jako mężczyźni – też należą do innego świata. Z drugiej strony Hłasko potrafił wychwycić polską niedojrzałość, rozedrganie emocjonalne, które jest aktualne: „Polacy to naród tragiczny: używają słowa ojczyzna tak często jak słowa kurwa”, pisał w opowiadaniu „Targ niewolników”. Hłasko miał też świetny słuch, co widać w dialogach. Potrafił zatrzeć wrażenie, że oto chłopak z inteligenckiej rodziny podsłuchuje robotników. Bardzo umiejętnie od początku budował swoją legendę literacką – prostego chłopaka, swojskiego łobuza z przedmieścia.

Hłasko w swym młodzieńczym radykalizmie i twórczym zapale po Październiku ’56 złamał – jak się zdaje zupełnie świadomie – reguły gry władzy ze społeczeństwem i musiał za odstępstwo i „zdradę” zapłacić. Nim jednak do tego dojdzie, autor „Bazy Sokołowskiej”, „Robotników”, „Żołnierza”, „Dwóch mężczyzn na drodze”, „Targu niewolników”, „Gawędy Staromiejskiej”, „Trudnej wiosny”, „Okna”, „Pętli”, „Najświętszych słów naszego życia” i innych atrakcyjnych opowiadań, pisanych ze swadą, stających w poprzek obowiązującym normom, robi zawrotną karierę w pismach codziennych i ekskluzywnych periodykach literackich.

Drukują go tak różne pisma, jak „Sztandar Młodych”, „Po prostu”, „Świat”, „Nowa Kultura” i „Twórczość”. W tygodniku „Po prostu”, który staje się symbolem przemian społeczno-politycznych 1955-56, ma Hłasko od 1 września 1955, etat publicysty – redaktora działu prozy; drukuje liczne opowiadania, ukazujące najczęściej , w całej brutalności, kontrast między wyobrażeniem o życiu a nim samym, jak choćby „Śliczna dziewczyna” czy znakomite „Najświętsze słowa naszego życia”; pisuje również prawie cotygodniowe felietony. 

W listopadowej „Nowej Kulturze” (1955 nr 47) wydrukuje „kultowy”, jak by dziś powiedziano, niewielki utwór, „Pierwszy krok w chmurach”, którego tytuł zostanie rozciągnięty na przygotowany w „Czytelniku” parę miesięcy później (maj 1956) debiutancki tom opowiadań Hłaski. Trzy wydania w paręnaście miesięcy w łącznym nakładzie 50 tysięcy egzemplarzy, entuzjastyczne recenzje i wzmiankowana już Nagroda Wydawców – dowodzą niebywałego sukcesu dwudziestodwulatka o absolutnym słuchu. Korzystne umowy z wydawnictwami i Centralnym Zarządem Wytwórni Filmowych przynoszą Hłasce spore zyski. 

OBOK

Hłasko jedna stoi jakby obok tej fali entuzjazmu. W opowiadaniu „Finis perfectus” czytamy:

„Tańczymy kankana na wulkanie. Jesteś pan takim samym głupcem jak wszyscy: dziś każdy człowiek jest tylko głupcem. Czy pan się łudzi, że pan o tym nie myśli? Myli się pan. Wszyscy o tym myślimy. Biedna, zasrana ludzkość. Świat za daleko zabrnął w zbrodnie, aby cokolwiek mogło powstrzymać szalone ręce. Pan myśli, że uda się cokolwiek napisać? Pan myśli, że panu uda się kogoś wzruszyć? Biedny głupcze. Dzisiaj żadne ludzkie cierpienie nie ma formatu. Miłość. Ból. Zazdrość. Nadzieja. To suche patyczki: można je przesadzać, lecz na żadnym z nich nie zakwitnie nic zielonego. (…) Dziś świat cały jest martwym domem”.

Marek Hłasko miał reputację pijaka i awanturnika, która pasowała do przyjętej przez niego kreacji „pisarza przeklętego” w typie amerykańskich bitników i którą, do pewnego stopnia, sam budował. Wielu uważa jednak, że rzeczywistość była dużo mniej malownicza i dramatyczna. Sam Hłasko pisał pod koniec życia, że gdy siedzi miesiącami w mieszkaniu i tworzy, bez kropli alkoholu, nikt go nie widzi, a gdy wyjdzie na miasto i odwiedzi knajpę, to powstają legendy o piciu.

Jednocześnie przyciągał jak magnes. Henryk Grynberg wspominał ” Każdy chciał być jak Hłasko”. A na co dzień? „Pojawiał się około północy jak duch. Latem w szzerskiej skórze, zimą w szzerskim kożuchu. Wszyscy cisnęli się do baru, żeby zobaczyć, usłyszeć, otrzeć się. Przez niego w Kameralnej zawsze brakowało miejsc. Tylko najodważniejsi ośmielali się do niego odezwać, bo kto się głupio odezwał, dostawał w zęby. No i snoby, którym wszystko imponowało. – Widziałeś, jak mi Hłasko dał w zęby?”. (Grynberg – „Uchodźcy”)

W kwietniu 1956 z puli premiera Józefa Cyrankiewicza otrzymuje Hłasko mieszkanie z wyborem lokalizacji. Decyduje się na Ochotę i ulicę Częstochowską. W grudniu tegoż roku zostaje przyjęty w poczet członków Związku Literatów Polskich i zgłoszony do zagranicznego stypendium. 

11 stycznia 1958 roku Markowi Hłasce przyznano – pierwszą po wojnie – Nagrodę Literacką Wydawców za rok 1957. W komisji przyznającej wyróżnienie znalazły się wybitne postaci polskiej kultury: Maria Dąbrowska, Jarosław Iwaszkiewicz, Julian Przyboś, Antoni Słonimski, Kazimierz Wyka, Zzia Kossak, Konrad Górski, Jan Kott, Tadeusz Kotarbiński, Stefan Żółkiewski i Władysław Bieńkowski. Maria Dąbrowska w Dziennikach pisała, że w trakcie obrad jury nie było żadnej wielkiej dyskusji i żadnej drastycznej różnicy zdań. Wszyscy zgodzili się na Hłaskę.

ZAGRANICA

Po tym niewątpliwym sukcesie, ale i jednoczesnej, nasilającej się krytyce i niesprzyjającej sytuacji, Marek Hłasko coraz bardziej pragnął wyjechać za granicę. W liście do Jerzego Giedroycia pisał: „[…] moje nowe książki i moje filmy utknęły w cenzurze; jestem w tej chwili na czarnej liście; codziennie spotykają mnie dziesiątki szykan i przykrości „.

W lutym 1958 roku Hłasko wyjechał na stypendium do Paryża, na zaproszenie Instytutu Literackiego, który w tym czasie starał się promować nowe zjawiska literacko-artystyczne. Bezpośrednim powodem, dla którego zdecydował się na tak pospieszny wyjazd, była realna obawa przed odebraniem mu paszportu. Tym bardziej że zaczęła zmieniać się sytuacja w kraju. Przeobrażenia polityczne, które nastąpiły w 1956 roku, szybko rozczarowały społeczeństwo oczekujące poprawy warunków życiowych i poszerzenia wywalczonej odwilżą sfery wolności.

Przyjazd Hłaski do Paryża wzbudził ogromne zainteresowanie, szczególnie że zaraz po nim wprowadzono w Polsce nakaz cenzury na jego utwory. Kilka jego opowiadań przetłumaczono już na inne języki i wydano. Jeszcze przed przyjazdem Hłaski do Francji dotarła tam jego legenda. Pisarz był atrakcyjny jako młody gniewny, w dodatku zza „żelaznej kurtyny”, nazwano go nawet „Jamesem Deanem komunizmu”.

Dość wcześnie, bo już na przełomie marca i kwietnia 1958 nakładem Instytutu Literackiego ukazały się w jednym tomie utwory Marka Hłaski – „Cmentarze” i „Następny do raju”. Udało się to, gdyż przyjazd głośnego pisarza z kraju bloku socjalistycznego został poprzedzony odpowiednimi przygotowaniami Giedroycia i Jeleńskiego.

W październiku, po kilkakrotnym odmówieniu mu wizy powrotnej, postanowił pozostać za granicą – w Berlinie Zachodnim. Stamtąd udał do Izraela. Do Europy wrócił w 1961 roku. 

Wtedy zaczął ogłaszać swoje opowiadania w paryskiej „Kulturze”. Opublikowano tam m.in. jego słynną autobiografię „Piękni dwudziestoletni” – zapis lat warszawskich i życia na emigracji. Po jej wydaniu polskie władze komunistyczne wydały zakaz drukowania jego utworów w kraju. To tylko podsyca zainteresowanie jego twórczością.

Społeczeństwo polskie miało skłonność do sprzeciwu wobec polityki kulturalnej PZPR i zachwycania się twórcami, którzy nie byli zicjalnie akceptowani. Początkowo nic nie wskazywało na to, że Marek Hłasko będzie twórcą „niepokornym”. W „Bazie Sokołowskiej” skupia się wokół pracowników bazy transportowej w Warszawie, tworzących zgrany kolektyw. Jest zbudowane według schematu socrealistycznego, na który składają się: bohater zbiorowy w postaci grupy kierowców, kochających swoją pracę i w pełni się w niej realizujących, akcja osadzona w zakładzie, którego sercem jest sekretarz PZPR – towarzysz Szymaniak. Treść przesiąknięta jest dydaktyzmem i kończy się optymistycznie – zwycięstwem Studenta nad własnymi słabościom. Zapewne dlatego w 1955 r., Marek Hłasko otrzymał Specjalną Nagrodę Pracy na pamiętnym V Światowym Festiwalu Młodzieży i Studentów w Warszawie za „Robotników”. Ten tekst kilka lat później autor nazwał „hańbą mojego życia”.

Stopniowo zmieniało się jednak pisarstwo Hłaski. Zaczęło się od druku w „Panoramie” mikropowieści, „Głupcy wierzą w poranek” (Następny do raju), która po złożeniu w wydawnictwie została skonfiskowana przez cenzurę. To także opowieść o kierowcach, ale zgoła inna od Bazy Sokołowskiej, pokazująca najciemniejsze strony ich pracy, pogmatwane życiorysy i prawdziwe oblicze systemu pracy w komunizmie, nieliczące się z życiem ludzkim. Zaczęły przeważać opinie krytyczne zarzucające pisarzowi nie tylko powtarzalność, lecz także „nużący pesymizm”, wskazując na przedstawianie głównie czarnych stron życia. Ten ton dominował także w 1958 r., aby po wyjeździe autora Pierwszego kroku w chmurach osiągnąć już rangę propagandowej nagonki. 

Jednym z kwestionujących nowatorstwo Marka Hłaski był Artur Sandauer, który zarzucał mu „antyschematyczny schematyzm” i operowanie jedynie ciemnymi barwami. Wydaje się to nawet być uzasadnione, ponieważ w twórczości pisarza niemal wszystkie główne postaci są osobami nieumiejącymi sobie poradzić w życiu, przegranymi, które utraciły już wszelkie złudzenia. Marek Hłasko opisuje też ponure krajobrazy, głównie miejskie – obszary zamieszkiwane przez margines społeczny, ciemne zaułki, fabryki, obskurne knajpy. Wszystko to jednak jest umocowane w rzeczywistości Polski lat 50.

PISARZ EMIGRACYJNY

Apogeum miało miejsce w roku 1958, na który przypadło też – jak wspomnieliśmy wcześniej – ostateczne pożegnanie pisarza z ludową ojczyzną. Wyjechał wtedy do Paryża. W piątek 21 lutego, na lotnisku Orly skończył się polski, zaczął emigracyjny okres w życiu i twórczości Marka Hłaski. 

Opisał te chwile: „Miałem przy sobie osiem dolarów; miałem dwadzieścia cztery lata; byłem autorem wydanego tomu opowiadań oraz dwóch książek, których wydać mi nie chciano. […] Ci, którzy pogrzebali mnie szybko z wprawą zawodowych grabarzy, byli ludźmi starszymi ode mnie o lat trzydzieści lub więcej. […] wysiadając z samolotu na lotnisku Orly myślałem, że najpóźniej za rok będę z powrotem w Warszawie. Dzisiaj wiem, że nie wrócę do Polski już nigdy; pisząc to jednak wiem także, że chciałbym się omylić.

U Giedroycia w Maisons-Laffitte otrzymuje dach nad głową i wsparcie. Jednocześnie nie yśląc o przyszłości rzuca się w wir zabawy i pijaństwa. „Przyjechawszy do Paryża zachowywałem się jak ostatni idiota” – wyzna poniewczasie. Udziela prowokujących wywiadów marnym i głupim, goniącym za sensacją francuskim piśmidłom, upija się w rosyjskich knajpach.

Niedługo później Instytut Literacki wydał „Cmentarze” i „Następnego do raju”, a tej pierwszej książce przyznał Nagrodę Literacką „Kultury”. Reakcja polskich władz była stanowcza. Marek Hłasko został uznany za dezertera i wroga Polski, zakazano publikacji jego twórczości, co trwało aż do lat siedemdziesiątych.

17 kwietnia 1958 roku w tygodniku francuskim „L’Express” ukazał się obszerny i najgłośniejszy wywiad z Markiem Hłaską zatytułowany „Krzyk młodego Polaka”, w którym pytany o ustrój Polski i jego wpływ na życie oraz twórczość autora nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Wspomina w nim jednak, że „pisarz jest niczym bez swojej ojczyzny. Polska jest dla pisarza krajem nadzwyczajnym i warto jest ponieść wszelkie konsekwencje, by żyć w tym kraju, obserwować go”.

Pierwszy okres pobytu Marka Hłaski w Paryżu upłynął na czytaniu niedostępnej w Polsce literatury, prowadzeniu długich rozmów z Jerzym Giedroyciem, Zygmuntem Hertzem, Józefem Czapskim, Gustawem Herlingiem-Grudzińskim. 

W tym czasie wydawany w Londynie „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza” w numerach 94–97 drukował opowiadanie „Cmentarze”. Ukazywały się również wcześniejsze utwory pisarza. Wydawnictwo Julliard w Paryżu wydało francuskie tłumaczenie tomu opowiadań. Teksty Marka Hłaski zaczęto przekładać na inne języki obce i publikować m.in. w: Tel Awiwie, Kopenhadze, Budapeszcie, Nowym Jorku i Kolonii.

Na początku maja 1958 Hłasko wyjechał do Włoch, aby zwiedzić część Europy przed ewentualnym powrotem do kraju. Następnie udał się do Niemiec i na Sycylię.

5 grudnia 1959 roku londyńskie „Wiadomości” przyznały Markowi Hłasce nagrodę za najwybitniejszą książkę napisaną przez Polaka i wydaną na emigracji w 1958 roku. Chodziło o „Cmentarze”. Obok książki Marka Hłaski, brało pod uwagę takie pozycje, jak „Kontynenty” Czesława Miłosza czy „Da Gorki a Pasternak” Gustawa Herlinga–Grudzińskiego. 

Marek Hłasko do 12 sierpnia 1960 roku przebywał w Izraelu. W „Pięknych dwudziestoletnich” opisywał, że pracował fizycznie i na czarno w porcie, hucie waty szklanej, że mierzył pola etc. Czy tak było?, czy to tylko autokreacja, trudno rozstrzygnąć.

TRUDNA AKLIMATYZACJA

Nie mógł żyć bez Polski, ale nie mógł także do niej wrócić. Aklimatyzację za granicą uniemożliwiał mu brak talentu do języków obcych. 

W połowie 1960 roku pisarz przeniósł się do Niemiec wraz z poznaną w Polsce przy produkcji „Ósmego dnia tygodni”a aktorką Sonją Ziemann. W tym roku pojawiły się liczne tłumaczenia i wznowienia jego utworów, m.in. w: Amsterdamie, Kopenhadze i Helsinkach, Kolonii, Barcelonie oraz Nowym Jorku. 

Rok później, po ślubie z Ziemann, który odbył się 20 lutego 1961 roku w Caxton Hall w Londynie, Marek Hłasko coraz częściej myślał o filmie, przecież zawsze fascynowało go kino. W 1961 roku wspólnie z reżyserem Leopoldem Laholą zaczął pisać scenariusz pod roboczym tytułem: „Oktober mit Magdalen”a (Październik z Magdaleną). Jednak niewiele wiadomo na jego temat. 

W marcu 1961 pisarz powrócił do Berlina, by w połowie kwietnia wybrać się w podróż do Tel Avivu po materiały do nowych tekstów „izraelskich”. Został tam do połowy lipca. Trzy miesiące później Prezydium Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich z ówczesnym prezesem Jarosławem Iwaszkiewiczem oraz Antonim Słonimskim (jego poprzednikiem) na czele postanowiło skreślić Marka Hłaskę z listy swoich członków pod pretekstem niewpłacania składek. W ten sposób ZLP pozbył się niewygodnej postaci.

W marcu 1962 pisarz zobaczył się na krótko z jadącym do Paryża Romanem Polańskim. Reżyser wracał z Polski po premierze swojego pierwszego pełnometrażowego filmu „Nóż w wodzie”. Spotkanie zaowocowało zaproszeniem Hłaski do USA, z czego skorzystał kilka lat później.

W 1962 roku Hłasko ukończył „Brudne czyny”, opublikował w paryskiej „Kulturze” opowiadanie „W dzień śmierci Jego”, „Stację”, a następnie, w 1. numerze „Kultury” z roku 1963 „Amora” (inny tytuł „Szukając gwiazd”). 

Wiosną 1963 Kiepenheuer i Witsch z Kolonii wydało w języku niemieckim „Brudne czyny”, w Paryżu wyszedł nakładem Instytutu Literackiego tom „Opowiadań”, a pisarz, przebywając w Hiszpanii ukończył książkę „Wszyscy byli odwróceni”. 

W tym czasie pojawiła się też propozycja przeniesienia na ekran opowiadania Następny do raju. Hłasko przyjechał do Madrytu na zaproszenie Nicholasa Raya – sławnego reżysera oraz współtwórcy kariery i legendy podziwianego przez pisarza Jamesa Deana – któremu bardzo zależało na sfilmowaniu tej historii. Markowi Hłasce udało się szybko pozyskać sympatię reżysera, ale też jego żony, która zakochała się w nim bez pamięci, czego nie omieszkał wykorzystać pisarz, a zauważyć Nicholas Ray. Z tego też powodu film Paradise Next pozostał na etapie scenariusza. Trzeba jednak dodać, że do produkcji i tak najprawdopodobniej by nie doszło, gdyż prawa do realizacji miał Film Polski.

Mimo częstych problemów zdrowotnych i wizyt w szpitalach, pisarz nie przestawał tworzyć. Przeciwnie, miał wiele pomysłów literackich. Nawiązał kontakt z Jerzym Nowakiem-Jeziorańskim, szefem polskiej sekcji Radia Wolna Europa. Liczył na współpracę, do której Nowak go zachęcał. 

Na początku tego roku Hłasko przyjechał wraz z żoną do jej rodzinnego domu, gdzie doznał – świadomego czy nie – zatrucia lekami nasennymi, w wyniku czego trafił do kliniki, a później (z powodu jazdy samochodem w stanie nietrzeźwości) do więzienia. Pobyt w tych placówkach trwał do końca 1963 roku. W latach 1963–1965 spędził łącznie 242 dni w klinikach psychiatrycznych. 

We wrześniu 1964 roku pisarz ukończył i przygotował do druku „Drugie zabicie psa”. 

W lipcu 1965 wyjechał na Sycylię, by odpocząć i w spokoju tworzyć. Tam też zdecydował o odejściu od żony, dlatego dwa miesiące później przeniósł się do Paryża, do Maisons-Laffitte. W tym okresie pisał swoją literacką autobiografię oraz „Sowę, córkę piekarza”. W listopadzie i grudniu tego roku „Kultura” wydrukowała pierwsze fragmenty „Pięknych dwudziestoletnich”

TRAGICZNA ŚMIERĆ PRZYJACIELA

W 1966 wyjechał do Los Angeles, ściągnięty przez Romana Polańskiego w celu napisania scenariuszy filmowych. Niewiele z tego wyszło, nie umiał pisać na zamówienie. Matka pisarza tłumaczyła po latach tę nieudaną współpracę: „Polański za bardzo ingerował w pomysły scenariuszowe Marka. Te dwie indywidualności były tak różne, że nie potrafiły się porozumieć. Być może Hłasko nie mógł „wczuć się” w amerykański klimat, co mu zresztą Romek wprost kiedyś powiedział: „nie nadajesz się na amerykański rynek”.

Hłasko początkowo rozczarował się Ameryką. Odbiegała ona znacząco od jego oczekiwań i wyobrażeń. Mimo pierwszych niepowodzeń nie opuś-cił USA, wręcz przeciwnie, zaczął intensywnie pracować i czuć się coraz lepiej. W jednym z listów do matki, po kilku miesiącach pobytu, jednoznacznie stwierdził: „Ze wszystkich krajów, jakie znam, ten podoba mi się najbardziej”.

Od przyjazdu do USA, czyli od lutego 1966 do początku 1968, pisarz czekał na swoją szansę, miał nadzieję, że zrobi karierę. Był człowiekiem wolnym (dostał rozwód w 1967 roku), pisał, skończył szkołę pilotażu, spotykał się z polskimi emigrantami. Krąg jego znajomych poszerzał się. Przyjaźnił się z Krzysztzem Komedą i był współtowarzyszem tragicznego spaceru w grudniu 1968 w Los Angeles, kiedy muzyk na skutek przyjacielskich przepychanek upadł i zranił się poważnie w głowę, w wyniku czego zmarł. Zmagał się potem z potwornym poczuciem winy. „Moje życie to przeklęta bzdura, Jeden Wielki Żart – to już o mnie wszystko” – pisał gorzko do Sonji Ziemann.

Pomimo załamania chorobą i w konsekwencji śmiercią przyjaciela, nie przestawał pisać. Ukończył książkę zatytułowaną „Codziennie siejcie ryż”, choć poprawiał ją jeszcze przez dwa miesiące i wielokrotnie zmieniał tytuł.

Pisał i publikował – co należy zaznaczyć – z niezwykłą regularnością. Tkwi w tym jakaś zagadka. W jaki sposób człowiek wiodący tak nieuporządkowane życie zdołał tak regularnie tworzyć nowe pozycje. Wystarczyła mu dekada, by opublikować długi szereg bynajmniej nie miniaturowych opowiadań i powieści, często wybitnych, tłumaczonych na wiele języków.

URWANY FILM

Na początku 1968 roku pojawiła się informacja, że niemiecka Telewizja ZDF zamierza zrealizować film na podstawie książki „Wszyscy byli odwróceni”. Rok później, w połowie kwietnia 1969 rozpoczęto nad nim pracę. Prawa do tego opowiadania miała Sonja Ziemann (to ona najprawdopodobniej zabiegała o ekranizację). Odstąpiła je telewizji pod warunkiem, że weźmie udział w filmie. Tak też się stało. Była żona pisarza zagrała w nim główną rolę. Scenariusz napisany przez Hansa J. Bobermina nie spodobał się Hłasce, dlatego zgodzono się na wniesienie przez niego poprawek.

20 kwietnia 1969 roku pisarz przyleciał do Tel Awiwu, a stamtąd pojechał do Ejlatu, gdzie realizowane były zdjęcia, by oddać autentyczność miejsca. Hłasko nie był do końca zadowolony z produkcji, ale zgodził się na ustępstwa w zamian za perspektywę dalszej współpracy z wytwórnią. W tym celu wybierał się do Niemiec. 

Tu warto zaznaczyć rolę jaką odegrała żona Hłaski Sonja Ziemann. To, że ich wspólne życie zakończyło się rozstaniem, nie wynikało z braku uczucia czy empatii. To ona finansowała wspólne życie, ratowała Hłaskę, kiedy przeżywał w 1963 roku załamanie nerwowe. To wreszcie Sonja w ostatnim roku życia pisarza ściągnęła go ze Stanów Zjednoczonych, gdzie pracował m.in. jako sprzedawca w sklepie, doprowadziła do ekranizacji jego kolejnego opowiadania, stworzyła mu perspektywę znośnej egzystencji w Europie i zniosła spokojnie jego romans z dużo młodszą i piękną izraelską dziewczyną Esther Steinbach. 

Wiosną pisarz przyjechał – jak zamierzał – na krótko do niemieckiego Wiesbaden, gdzie z 14 na 15 czerwca 1969 r., prawdopodobnie z powodu przedawkowania środków nasennych i alkoholu, zmarł. Stało się to „pomiędzy godziną 1 w nocy a 8 rano”, przy Hauberisserstrasse 26, w mieszkaniu poznanego na planie filmowym redaktora ZDF Hansa-Jürgena Bobermina.

Jego prochy sprowadzono do Polski w 1975 roku. Na nagrobku literat, aktor i kamieniarz Jan Himilsbach wykuł napis, który zasugerowała matka Hłaski: „Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni”.

W ODBIORZE POKOLEŃ

Hłasko intrygował i – z większymi lub mniejszymi przerwami intryguje nadal. Może dlatego, że wybrał niekonwencjonalne życie samotnego buntownika, nawet wówczas, kiedy miał obok siebie bliskim mu ludzi. „Trzeba być samemu, zawsze samemu, aż stąd do wieczności… Tylko wtedy jest siła, i pragnienie, i nie ma ni cierpień, ani strachu, ani złych snów po drodze…” – pisać wyjaśniając swoje decyzje.

Już w swoich czasach – od debiutu książkowego w 1956 r. do śmierci w 1969 r. ‒ Marek Hłasko był postrzegany jako żywy symbol buntu, a o jego życiu krążyły legendy. Część wytwarzał sam, prowokował też ich powstawanie swoim zachowaniem i zagmatwanym życiorysem, inne wymyślali bliżsi i dalsi znajomi, kierując się różnymi pobudkami. Legenda pisarza rozwinęła się i utrwaliła też w wyniku – o czym pisaliśmy – postępowania władz PRL.

Na kanwie jego prozy powstało wiele sztuk teatralnych i obrazów filmowych. Wojciech Has sfilmował „Pętlę”, Aleksander Ford „Ósmy dzień tygodnia”, a Czesław Petelski „Następnego do raju” jako „Bazę ludzi umarłych”.

Na lata 60. przypada głównie okres milczenia w sprawie Marka Hłaski, wiążący się z zakazem cenzorskim. Wydarzenia związane ze strajkami studenckimi w marcu 1968 r. przyczyniły się do zabrania głosu przez krytyków pisarzy emigracyjnych, występujących też przeciwko autorowi „Pierwszego kroku w chmurach”, związanemu już wówczas z paryską „Kulturą„. Prym wiodły oczywiście czasopisma podporządkowane władzy, m.in. „Żołnierz Wolności„, w którym Witold Filler zarzucał mu przedstawianie Polski w złym świetle, jako „zapijaczonego rynsztoku”. Stwierdza też, że ten pisarz to ”(…) dla samego Giedroycia – partner idealny, bo i bez skrupułów i bez przekonań”. Wydania zagraniczne książek Hłaski docierały do Polski sporadycznie, oczywiście w sposób nielegalny. Na chwilę przepada w zbiorowej świadomości.

W kontekście literackim, a nie tylko politycznym, Marek Hłasko zaczął się znów pojawiać w latach 70. Wiązało się to też z liberalizacją postępowania władz i wznowienia jego opowiadań, co doprowadziło do kilku prób syntezy twórczości pisarza. Jednocześnie w powszechnym odbiorze kształtowała się legenda „pisarza przeklętego„, a w latach 80. rozpoczęła się kolejna intensywna faza recepcji jego dzieł. Podjęto również próbę zbadania, jak funkcjonuje mit artysty na przykładzie m.in. Marka Hłaski. Przypisano mu trzy rodzaje mitów: „głosu pokolenia„ oraz ”zdrajcy i wroga” w obrębie krytyki literackiej, a także niezicjalny mit „buntownika i wygnańca”.

Pojawiło się też wiele tekstów krytycznoliterackich, które z dystansu spoglądały na twórczość pisarza. Stanisław Stabro zweryfikował niektóre elementy legendy i wyliczył wady prozy Marka Hłaski – „nadużywanie różnych kategorii sentymentalizmu, naiwność polityczna, szczególny rodzaj mizoginizmu”. Spierano się o stopień realizmu, przyczyny popularności, stopień opozycyjności wobec władz i wartości artystyczne zawarte w prozie Marka Hłaski. Mniejszą uwagę przykładano do dzieł emigracyjnych, które uważano za mniej udane od pisanych w kraju.

Lata 90. to czas pytań o to, czy twórczość i legenda Marka Hłaski wywołuje jeszcze zainteresowanie młodszych pokoleń. Wydaje się, że większą żywotność wykazuje mit „pisarza przeklętego”, związany z jego prawdziwą i wykreowaną biografią. Jednocześnie podnoszono, że czas zatarł jego literacką wyjątkowość, warstwa obyczajowa tej prozy nikogo już nie szokuje, wzór męskości, do którego sam aspirował i który reprezentowali jego bohaterowie – odchodzi w przeszłość, a kontekst polityczny połowy lat pięćdziesiątych należy do zbyt odległego epizodu polskiej historii.

Czy tak jest? Czy proza Hłaski wytrzymała próbę czasu. Ocenę pozostawiamy Państwu.

źródło, licencja: Polonijna Agencja Informacyjna, http://pai.media.pl/pai_wiadomosci.php?id=12963/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *