Od lewej: Janina Oleszkiewicz, Irka Szaniawska i Janina Feldman. (fot. zbiory Anny Ordyczynskiej)

Janina Oleszkiewicz-Przysiężniak ps. „Olcha”, „Jaga” w czasie niemieckiej okupacji była łączniczką Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW) w Kuryłówce (woj. podkarpackie), później łączniczką-sanitariuszką oddziału NOW-AK „Ojca Jana” Franciszka Przysiężniaka oraz łączniczką Narodowego Zjednoczenia Wojskowego.

Janina Oleszkiewicz urodziła się 22 czerwca 1922 r. w Kuryłówce koło Leżajska, w województwie Lwowskim (dzisiejsze podkarpackie). Była trzecim dzieckiem Franciszka Oleszkiewicza i Katarzyny z d. Kycia. W okresie międzywojennym zdała tzw. „małą maturę” w Leżajsku, a następnie ukończyła Szkołę Handlowa w Przemyślu.

Konspiracja

W czasie niemieckiej okupacji wraz koleżankami z Kuryłówki przystąpiła do działalności konspiracyjnej. Do Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW) została zaprzysiężona w domu rodziny Bielaków w Kuryłówce w obecności Tadeusza Bielaka ps. „Sęp”, Henryki Ostrowskiej ps. „Maria”, Benka Zawadowicza, Stanisława Górala oraz Kazimierza Jucha ps. „Czarny Kazek”. W tym samym czasie przysięgę złożyły Albina Ćwikłówna, Albina Skoczylasówna, Zośka Bielakówna, Julka Kuszaj, Janina Czajka i Stefania Łuszczakówna.

Janina początkowo przyjęła pseudonim „Olcha”, który później zmieniła na „Jaga”. Po zaprzysiężeniu do NOW została przeszkolona na funkcję łączniczki i sanitariuszki. Podczas swojej działalności konspiracyjnej będąc jednego dnia w gajówce pod Brzyską Wolą poznała dowódcę oddziału NOW-AK „Ojca Jana” Franciszka Przysiężniaka. Wkrótce po tym spotkaniu Jaga dołączyła do oddziału i za niedługo „Ojciec Jan” postanowił się jej oświadczyć. Mimo trudnych okupacyjnych warunków postanowili się pobrać i ustalili, że zrobią to 27 grudnia 1943 r. we wsi Graba (ok. 30 km na wschód od Stalowej Woli), gdzie „Ojciec Jan” zakwaterował oddział na czas Świąt Bożego Narodzenia.

Już 26 grudnia, dzień przed ślubem Janiny i Franciszka zrobiło się niespokojnie gdy do Graby doszły wieści, że kilka kilometrów dalej we wsi Golce pojawili się Niemcy. Po wydarzeniach w Golcach Franciszek Przysiężniak otrzymał meldunek od swojego patrolu, że Niemcy wyruszyli na południe w stronę Niska. Wydawało się, że zagrożenie minęło i oddział pozostał na miejscu. Następnego dnia gdy wydawało się, że zagrożenie minęło zaczęto przygotowywać ołtarz do mszy świętej. Jednak tego dnia nie dane było Janinie i Franciszkowi wziąć zaplanowany skromny ślub. Jeszcze w godzinach rannych wieś otoczyli Niemcy i rozpoczęli pacyfikację wsi. W obławie niemieckiej zginęło 9 partyzantów oddziału oraz 14 mieszkańców wsi.

Dopiero dwa tygodnie po tragedii w Grabie, Janina i Franciszek podjęli kolejną próbę i zawarli potajemny ślub w kościele Matki Bożej Bolesnej w pobliskim Jarocinie.

Aresztowanie przez UB

Gehenna Janiny i Franciszka Przysiężniaków nie ustała po opuszczeniu Niemców. Jeszcze przed końcem wojny na terenach dzisiejszego Podkarpacia pojawilą się sowiecka NKWD i wkrótce Sowieci zaczęli instalować swoją okupacyjną władzę. Przysiężniakowie od samego początku byli poszukiwani przez polskich komunistów z Urzędu Bezpieczeństwa (UB), który za wszelką cenę chciał wyeliminować ludzi, którzy zagrażali nowemu porządkowi. Janina i Franciszek musięli się nieustannie ukrywać, gdyż ciągle groziło im aresztowanie. Niestety UB miało swoje sposoby i wkrótce Janina padła ich ziarą. Wydarzenia z tamtych dni zapisała szczegółowo Anna Ordyczynska – córka przyjaciółki Janiny, w następujący sposób:

„W Palmową Niedzielę, 25 marca 1945 roku do Brzyskiej Woli wpadli ubowcy z resortu z Biłgoraja w poszukiwaniu partyzantów. Zrobili wielką rewizję zabrali Diakiewicza, sołtysa Sochę, wywieźli ich do Kulna i w lesie zastrzelili ich. Potem, również w tym samym dniu, w Palmową Niedzielę, 25 marca 1945 roku (kilka dni przed śmiercią Jagi) przyjechali z resortu ubowcy do Oleszkiewicza w Kuryłówce w poszukiwaniu partyzantów, dowódcę 'Ojca Jana’ i jego żony Janiny „Jagi”. Zdemolowali każdy zakątek w gospodarstwie, powyrywali ze ścian dywany, pozabierali wartościowe rzeczy, dywany, nakrycia stołowe, na podwórzu zabili świnię. Rodzina Oleszkiewiczów wiedziała o planowanej rewizji. „Jaga” w nocy uciekła razem z matką na gajówkę do Werflów w Brzyskiej Woli, a Oleszkiewicz schował się pod żłób w stajni (mieli dużo krów). Parobek Wicek próbował kamuflować skrytkę, nosił siano, słomę i rzucał je krowom, zakrywając ukrytego Oleszkiewicza. Postrzelili Łukasza Buciora (ojca naszej kuzynki Bronki Kaniowej). Oleszkiewicz leżał w tym żłobie do południa przez kilka godzin. Jak ubowcy odjechali, mój dziadek Julian poszedł tam, z pomocą parobka wyciągnęli Oleszkiewicza spod żłobu. Jaga wróciła do domu dopiero we wtorek, albo w środę, jej matka wróciła wcześniej. Jaga wysłała parobka do Feldmanów po moją mamę, chciała, żeby moja mama przyszła do niej, by coś ważnego jej przekazać. Ale mojej mamy nie było jeszcze w domu, była w tym czasie w Leżajsku na zakupach.

W Wielki Czwartek po południu (29 III 1945 r) Janina Oleszkiewicz Przysiężniak postanowiła spotkać się z mężem Janem, który ukrywał się w Klasztorze w Leżajsku. Wiedział, że jest poszukiwany, miał tam w ukryciu przeczekać okres Świąt Wielkanocnych. Janka zamierzała spędzić święta wraz z rodzicami u swojej siostry Marii Dolnej, która mieszkała w Leżajsku na ul. Sanowej. Jej koleżanka Irena Grögerówna ps. Marta świadoma niebezpieczeństwa gorąco odradzała Jance spotkania z mężem. Mimo to postanowiła jej pomóc. Ze szkoły w Starym Mieście, gdzie Janina chwilowo przebywała u swojej koleżanki Córkowiczowej (mieszkała w szkole w Starym Mieście), polami, pod Czerwonym Mostem podprowadziła ją do klasztoru.

Po spotkaniu z mężem 'Jaga’ udała się do siostry Marii Dolnej. Czekali tam na nią rodzice i brat Marian. W nocy z czwartku na piątek ubowcy zastukali do okna mieszkania Dolnych. Przeszukali mieszkanie. Znaleźli Jankę ukrytą na piętrze. Spała w jednym łóżku z koleżanką Baśką Kijowską. Dla niepoznaki schowała obrączkę, ale oprawcy i tak ją rozpoznali. Zabrali Jankę i brata Mariana używając podstępnie argumentów, że mają Ojca Jana, chcą, aby Janka wskazała im kryjówkę partyzantów w Kuryłówce. Pojechali samochodem w kierunku Sanu, przeprawili się promem na drugą stronę rzeki. Samochód pozostawili przy brzegu. Potem piechotą dotarli na Polski Koniec w Kuryłówce. Prawdopodobnie część ubowców poszła na podwórze Gagosza szukać partyzantów, pozostawiając Mariana i Jankę pod nadzorem dwóch ludzi. Jeden z nich zachęcająco kiwnął głową, dając jej znak, aby uciekała. I wtedy drugi strzelił do niej raniąc ją śmiertelnie. Była w 7 miesiącu ciąży. Marian rzucił się na ubeków, dostał od nich kilka razy kolbą, zabrali go, wywieźli do Niska i aresztowali.

To był Wielki Piątek. 30 marca 1945 roku. Było wcześnie, jeszcze przed wschodem Słońca. Ranną 'Jagę’ zaniesiono do domu Walentego Staronia (brat Marii Krupowej, stryj 'Perełki’ Stefanii Pityńskiej) mieszkającego koło Uchniata na górce. Moja mama Janina wybierała się z ojcem do kościoła. Wierni o tej porze w kościele palili tarninę, święcili wodę i ogień. Ojciec Julian Feldman wyszedł zniecierpliwiony wcześniej, nie czekając na mamę, bo ta długo się ubierała, czyściła jeszcze buty. Mój dziadek Julian Feldman w drodze do kościoła dowiedział się o strzelaninie na Polskim Końcu i ranieniu Janki, zawrócił do domu, zdyszany, z trudem zawiadomił swoją córkę Jankę (moją mamę), co się stało z jej przyjaciółką Janką. Moja mama Janina z Feldmanów ps. „Leszczyna” poleciała do domu Oleszkiewiczów, matka Jagi tam na nią czekała. Obydwie pogoniły przez pola, za domem Szczęsnych do Staroniów. Pani Oleszkiewiczowa przez całą drogę ogromnie stękała, dyszała, lamentowała, była chora na tarczycę, miała trudności z opanowaniem emocji. Gdy dotarły na miejsce Janka dogorywała. Przy śmierci był ks. Kazimierz Węgłowski. Mama była świadkiem umierania Janki w strasznych męczarniach, próbowała coś jeszcze mojej mamie powiedzieć, ale już nie dała rady. Oleszkiewicz (ojciec) zemdlał, upadł na krzesło. Kuzyn Czapla (mieszkał koło Maruszaków, pracował w gminie) próbował pocieszać matkę Jagi, odciągał ją od konającej córki. Wszyscy potracili głowę, moja mama, która też to strasznie przeżywała musiała się wszystkim zająć. Opowiadała, że Jaga miała przestrzelone dwa płuca, z uszkodzonych tętnic buchała krew. Miała bardzo pokrwawiony płaszcz.

Jagę przewieziono do domu furmanką, zaprzężoną siwym koniem (od Staronia). Jan (Franciszek Przysiężniak – przyp red.) mąż Jagi pojawił się koło dziewiątej. Płakał okropnie na cały głos. – Janko, proszę Cię, zajmij się wszystkim, bo ja nie mam głowy – zwrócił się do mojej mamy. Wkrótce pojawiła się też siostra Jagi Maria Dolna. Moja mama pojechała z Dolną furmanką do miasta, nakupiła gufrowanych papierów na kwiaty do wieńców. Zośka Bielakowa pojechała do lasu, przywiozła świerku i jodły na wieńce. Dziewczęta z całej wsi (Gagoszki córki z Czterech Chałup, Aniela Góralowa, Uhniatowa) robiły w domu u Feldmanów wieńce przyozdobione kwiatami i szarfami.

UB-owcy z tzw Resortu po tym zajściu uciekli w kierunku Sanu, po drugiej stronie Sanu mieli samochód, pojechali nim do Dolnej na ul. Sanową i powiedzieli ojcu Franciszkowi Oleszkiewiczowi: -proszę wezwać lekarza, bo córka jest ranna, wyrazili nawet ubolewanie, że szkoda kobiety.

A partyzanci w tym czasie spowiadali się w tarnawieckim kościele. Ci, co stali na czujkach w pewnym momencie usłyszeli strzały. Zrobił się ruch. Wkrótce się wyjaśniło skąd te strzały. To był Wielki Piątek. 30 marca 1945 roku. Było wcześnie, jeszcze przed wschodem Słońca.

W Wielki Poniedziałek (2 IV 1945 r) odbył się pogrzeb, który był wielką manifestacją. Przybyli partyzanci z wielu oddziałów, umundurowani, uzbrojeni, przygotowani na najgorsze. Przez całą drogę z domu do kościoła partyzanci nieśli trumnę, przed wejściem do kościoła zrobili szpaler, a przy grobie zmarłej oddali salwy honorowe.

We wspomnieniach Marty Gdula Żukowicz i Kazimierza Gduli – „Peregrynacje pamięci. Przedwojenny i powojenny Leżajsk” można przeczytać co działo się z mordercami tuż po zastrzeleniu Janiny Oleszkiewicz-Przysiężniak. W tym samym dniu mordercy uznając to wydarzenie za nie lada wyczyn, uczcili go wielkim pijaństwem, a kiedy zabrakło im wódki przyszli nocą pod zamknięty sklep znajdujący się w kamienicy Kisielewiczów.Zaczęli się dobijać do bramy, którą chwilę wcześniej zamknął Julian Matuszko (*13 XII 1894 w Leżajsku -30 III 1945 Leżajsk). Domagali się otwarcia sklepu i sprzedaży alkoholu. Zniecierpliwieni, puścili serię z pepeszy w drzwi, trafiając Juliana Matuszko w nogę. Rodzina zaalarmowała lekarza, prosząc go o pomoc. Początkowo nie zgodził się, tłumacząc godziną policyjną. Rannemu Julianowi zdjęto zicerki, krwotok z uszkodzonej tętnicy był tak duży, że nie zdołano zatamować krwi. Julian zmarł zanim córka Władysława Gdula z Matuszków wróciła do domu z lekarzem.Najmłodszy syn Juliana Stanisław Matuszko widział i rozpoznał morderców. Ci, kiedy zdali sobie z tego sprawę, próbowali zmusić rodzinę do milczenia. Dzień później, w Wielką Sobotę ostrzeliwali od podwórza parter i piętro kamienicy. Powybijali wszystkie okna. Tuż przed pogrzebem pojawili się ponownie w kamienicy u państwa Matuszków. Ostrzegli córkę Władysławę, że jeśli pisną choćby słowo, zapłacą za to. Tego typu szantażem i groźbami próbowano jeszcze wielokrotnie zastraszać rodzinę Matuszków. -Anna Ordyczynska

Pamięć o Janinie Przysiężniak

Co roku w kościele parafialnym w Tarnawcu w gm. Kuryłówka przy cmentarzu gdzie pochowana jest Janina Przysiężniak, odbywają się uroczystości rocznicowe upamiętniające jej tragiczną śmierć.

Marek Wróblewski

COPYRIGHT © 2020-2023 TerazHistoria.pl. Wszelkie Prawa zastrzeżone. Kopiowanie i powielanie tekstów, zdjęć lub filmów bez zgody autora zabronione!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *