Bitwa Pod Grunwaldem autorstwa Jana Matejki (fot. domena publiczna)

JEDNA Z NAJWIĘKSZYCH BITEW ŚREDNIOWIECZNEJ EUROPY

Wtorkowy poranek 15 lipca 1410 roku był chłodny. Po całonocnej ulewie pozostał tylko niewielki deszcz. Wiatr był na tyle silny, że zrezygnowano z rozstawienia królewskiego namiotu kaplicznego. Na trzeci sygnał trębacza, 40-tysięczna armia polsko-litewska dosiadła koni i ruszyła polnymi drogami na wschód. Już niebawem rozegra się jedna z największych bitew w dziejach średniowiecznej Europy. Naprzeciw siebie pod Grunwaldem stanęły połączone siły Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, dowodzone przez króla polskiego Władysława Jagiełłę i wielkiego księcia litewskiego Witolda oraz wojska Zakonu Krzyżackiego, dowodzonego przez wielkiego mistrza krzyżackiego Ulricha von Jungingena.

W DRODZE NA BÓJ

Piętnastokilometrowy marsz prowadził przez płonące wsie, podpalone przez straż przednią. Minięto Jankowice i Gardyny. Stąd wojsko zakręciło na północ, by przez Turowo i Browinę dotrzeć do położonego nad jeziorem Łubień Ulnowa. Dochodziła godzina ósma. Deszcz przestał padać, zza chmur wyszło słońce. Król Władysław Jagiełło zdecydował się na postój. Na wzgórzu u południowego skraju jeziora czeladź obozowa zajęła się rozstawianiem królewskiego namiotu, bowiem Jagiełło każdy dzień rozpoczynał od wysłuchania mszy.

Otoczone lasem jezioro nie było widoczne z oddali. Porastający wzgórze las oraz sąsiadujące z nim zadrzewione wzniesienia nie pozwalały na głębsze wejrzenie w przedpole. Jeszcze przed mszą ubezpieczenia doniosły, że od zachodu zbliżają się główne siły krzyżackie. Król przyjął tę wieść ze spokojem. Zanim zagłębił się w modlitwie, nakazał zaalarmować wojska oraz wysłać kilka chorągwi pod dowództwem marszałka Zbigniewa z Brzezia, by uchwyciwszy kraniec lasu i obserwowały poczynania Krzyżaków.

Spokój króla nie był udawany. Zgodnie z planem wojny ustalonym z wielkim księciem litewskim Witoldem podczas zjazdu w Brześciu Litewskim w grudniu 1409 roku, planowano połączenie armii polskiej i litewskiej oraz wyruszenie wprost na krzyżacką stolicę, Malbork. Prawdziwym zamiarem nie było obleganie tej potężnej twierdzy, lecz zmuszenie przeciwnika do stoczenia walnej bitwy. Oczekiwana bitwa właśnie nadchodziła.

STRATEGIA

Przyjęty w Brześciu plan kampanii zakładał starcie generalne. Dotąd wojny Polski z Zakonem miały charakter ograniczony. Do pierwszej z nich doszło na początku XIV wieku, 80 lat po sprowadzeniu Zakonu na ziemie polskie. Począwszy od przybycia Krzyżaków w 1226 roku aż po zajęcie przez nich Pomorza Gdańskiego w roku 1309, Zakonu nie uważano za wroga. Zgodnie z oczekiwaniami księcia Konrada mazowieckiego, Krzyżacy ujarzmili Prusów, uwalniając Mazowsze od najazdów kłopotliwych sąsiadów z północy.

Przyszłość pokazała, że zwalczanie Prusów z pomocą Krzyżaków było jak przysłowiowe gaszenie ognia benzyną. W miejsce konglomeratu plemion, u północnej granicy Polski wyrosło scentralizowane państwo o zasobnym skarbcu i dużych zdolnościach mobilizacyjnych. Samych braci-rycerzy w Zakonie Krzyżackim nie było więcej niż 1500. Jeśli jednak doliczymy do nich służących Zakonowi współbraci, miejscowe rycerstwo zobowiązane do służby wojskowej, najemników i zagranicznych gości, to zdolność mobilizacyjna Zakonu sięgała kilkunastu tysięcy ludzi. Co więcej, Zakon miał ambitne plany poszerzania swych posiadłości. Już w XIII wieku, zanim jeszcze opanowano w całości kraj Prusów, Krzyżacy uzyskali monopol w dziele nawracania na chrześcijaństwo pogańskich Litwinów. Rzecz jasna chodziło o nawracanie z bronią w ręku, jak przystało na zakon rycerski.

W 1309 roku Zakon wystąpił przeciw atakującym Gdańsk Brandenburczykom interweniując na prośbę wiernych Władysławowi Łokietkowi obrońców miasta. Odpędziwszy najeźdźców, zakonnicy zajęli miasto i gród, a 13 listopada dokonali rzezi obrońców i mieszczan. Rok potem Zakon zajął całe Pomorze Gdańskie, a wielki mistrz przeniósł się na stałe z Wenecji do Malborka.

W ten sposób rozpoczął konflikt polsko-krzyżacki o Pomorze. Wojna z lat 1327-1332 oraz kilkakrotne procesy między Polską a Zakonem nie przyniosły rozstrzygnięcia. Biorąc pod uwagę siłę Zakonu król Kazimierz Wielki zdecydował się zawrzeć z Krzyżakami pokój w Kaliszu w 1343 roku. Na jego mocy Pomorze pozostawało przy Zakonie jako „wieczysta jałmużna”.

UNIA POLSKO-LITEWSKA

Sytuacja zmieniła się radykalnie po unii polsko-litewskiej zawartej w 1385 roku. Litwa schyłku XIV wieku nie była już niewielkim państwem. Dzięki ekspansji na tereny księstw ruskich stała się rozległym państwem wręcz imperium, o powierzchni 600 tys. km kw, kilkakrotnie przekraczającej powierzchnię Polski, nie mówiąc już o terytorium Zakonu. Oficjalnie pogańska, miała Litwa pod swą władzą licznych prawosławnych poddanych, których nie zmuszano do porzucenia chrześcijaństwa. Rosnąca potęga Litwy była neutralizowana przez Zakon dzięki wykorzystaniu rywalizacji między potomkami księcia Giedymina. Zaangażowanie Litwinów na wschodzie powodowało, że rycerze zakonni wspierani przez cudzoziemców przybywających by walczyć z poganami, pustoszyli północną część kraju.

Konflikt polsko-krzyżacki wszedł w nową fazę, gdy w 1401 roku doszło do porozumienia Witolda z Jagiełłą, kończącego wieloletni konflikt między nimi. Choć pierwsze powstanie na rządzonej przez Krzyżaków Żmudzi, które wybuchło w 1401 roku zostało stłumione, następny konflikt był nieuchronny. Rządzący Zakonem od 1407 roku wielki mistrz Ulryk von Jungingen szykował się do wojny, o czym świadczą zapasy broni gromadzone w przeddzień wojny przekraczające roczne możliwości produkcyjne całego polskiego przemysłu zbrojeniowego.

WOJNA

Gdy w 1409 roku wybuchło kolejne powstanie na Żmudzi, a do Malborka udał się jako polski poseł arcybiskup gnieźnieński Mikołaj Kurowski, wielki mistrz zdecydowany był na wojnę. Gdy Kurowski wdał się w ustną sprzeczkę z von Jungingenem, ten skorzystał z okazji i wypowiedział wojnę. Wkrótce potem, w końcu 1409 roku, siły krzyżackie zajęły przygraniczną ziemię dobrzyńską. Jak zwykle, nie oszczędzano ani przeciwnika, ani ludności cywilnej. Największym ciosem okazało się zdobycie Bydgoszczy, opanowanej dzięki zdradzie mieszczan. Miasto odzyskano szturmem w październiku 1409 roku, po czym Władysław Jagiełło zgodził się na rozejm do zachodu słońca 24 czerwca 1410 roku.

PRZYGOTOWANIA

Tymczasem trwały przygotowania polsko-litewskie. Zimę spędzono rozsyłając wici, uzupełniając szeregi o najemników, kompletując uzbrojenie i polując, by zaopatrzyć armię w żywność na czas kampanii. A wojska spodziewano się niemało. Dziś ocenia się liczebność rycerstwa polskiego pod Grunwaldem na 20 tys., podczas gdy pod litewskimi 40. chorągwiami stanąć mogło około 10 tys. ludzi. Mowa tu tylko o konnych wojownikach, a należy do tego dodać przecież obsługę taborów i czeladź obozową. Wielka armia mogła liczyć i 40 tys. ludzi. Siły krzyżackie zmobilizowane na wojnę ocenia się na nieco ponad 20 tys., z czego część rozrzucono po zamkach wzdłuż Wisły.

Koncentracja Małopolan i rycerstwa Rusi Czerwonej miała miejsce w Wolborzu w czerwcu 1410 roku. Stąd ruszono na Czerwińsk, gdzie planowano połączenie sił z rycerstwem wielkopolskim. W tym samym czasie cieśle pod kierunkiem mistrza Jarosława montowali elementy mostu pontonowego, spławionego do Czerwińska z puszczy kozienickiej. Przeprawa armii przez szerokie na 500 metrów koryto Wisły trwała trzy dni. 2 lipca wojska polskie połączyły się w sąsiedztwie klasztoru kanoników regularnych z siłami mazowieckimi i Litwinami. Wielki mistrz długo nie chciał przyjąć do wiadomości wyolbrzymionych wieści o „powietrznym moście” zbudowanym przez Polaków. Chcąc nie chcąc, von Jungingen musiał w końcu przygotować się na marsz sprzymierzonych wzdłuż wschodniego brzegu Wisły. Nadal jednak nie wiedział czy celem Jagiełły jest tylko ziemia dobrzyńska, czy też zamierza on wtargnąć w głąb państwa zakonnego.

POD OPIEKĘ BOGURODZICY

7 lipca siły polsko-litewskie zatrzymały się na trzydniowy postój w położonym u granicy krzyżackiej Bądzynie. 9 lipca przekroczono granicę Prus Krzyżackich pod Lidzbarkiem. Na szerokim polu, król nakazał rozwinąć sztandary i odmówił uroczystą modlitwę. Pisze kronikarz Jan Długosz, którego ojciec brał udział w sławetnej bitwie: „Wziąwszy do rąk swoich chorągiew wielką, na której wyszyty był misternie orzeł biały z rozciągnionymi skrzydłami, dziobem rozwartym i koroną na głowie, jako herb i godło całego królestwa polskiego, przy rozwinięciu jej ze łzami w oczach taką wyrzekł modlitwę: „Ty, któremu wiadome są wszystkich serc tajemnice, wprzódy jeszcze niżeli w myśli powstaną, Boże litościwy! Ty widzisz z Twojej wysokości, że do obecnej, na którą wchodzę, wojny mimowolnie wciągniony, poczynam ją pełen ufności w Twojem i Chrystusa Syna Twego miłosierdziu”.

Wojsko zaintonowało „Bogurodzicę”. Słuchający śpiewającego króla rycerze mieli podobno łzy w oczach. Zaraz potem rozłożono się obozem niedaleko złupionego właśnie Lidzbarka Chełmińskiego. By przywrócić w szeregach dyscyplinę, Jagiełło nakazał surowo ukarać dwóch Litwinów, którzy zbeszcześcili miejscowy kościół. W obecności wojsk, wielki Witold nakazał ich powiesić. Wyrok wymierzyć mieli sobie sami. Makabryczna ceremonia miała na celu nie tyle przywrócenie dyscypliny we własnych szeregach, ile przebłaganie Boga za grzech. Nie oznaczało to, że w następnych dniach gwałty przeciw ludności ustały. Były wszak normalnym sposobem prowadzenia wojny i zmuszenia przeciwnika do walnej bitwy. Chodziło tylko o to, aby ich nadmiar nie odwrócił przychylności sił niebieskich.

NA TERYTORIUM WROGA

10 lipca wojska polsko-litewskie podeszły pod Kurzętnik, gdzie znajdował się dogodny bród przez Drwęcę. Podchodzono od wschodu. Po tej samej stronie rzeki stał krzyżacki zamek. Na drugim brzegu już od wczoraj gromadziły się główne siły Zakonu z wielkim mistrzem na czele. Forsowanie Drwęcy w obliczu sił krzyżackich byłoby samobójstwem. Następnego dnia rano dano znak do odwrotu i w ciągu jednego, upalnego dnia, armia polsko-litewska pokonując 42 km, oderwała się od przeciwnika.

Po jednodniowym odpoczynku pod Działdowem, ruszono na północ, w kierunku Dąbrówna. To niewielkie, acz umocnione miasteczko, zasłaniało wąski, zaledwie trzystumetrowy, przesmyk między jeziorami Małą i Wielka Dąbrową. Gdyby udało się tamtędy przecisnąć, można by idąc na północ wyminąć źródła Drwęcy i ruszyć na Malbork. Pokonawszy ponad 20 km wojska stanęły pod miasteczkiem 13 lipca przed wieczorem. Po trzygodzinnej walce zdobyto umocnienia. Obrońców wycięto, nie oszczędzono też ludności cywilnej, która zbiegła się do miasta z kilku okolicznych powiatów, szukając w nim schronienia. Na próżno. Okrucieństwo zdobywców nie było przypadkowe. Chodziło o sprowokowanie Krzyżaków do walnej rozprawy zanim jeszcze wojska staną pod Malborkiem. I cel osiągnięto: 14 lipca spędzono w pobliżu wypalonych ruin Dąbrówna. Skoro świt Polacy i Litwini ruszyli na wschód, by o 8 rano dotrzeć do jeziora Tego dnia zapaść musiała decyzja o obejściu jeziora. Skoro świt ruszono w drogę.

GRUNWALD

15 lipca, około 8, wojska polsko-litewskie stanęły u południowego wybrzeża jeziora Łubień. Od zachodu nadchodzili Krzyżacy. Król wysłuchiwał dwóch mszy, podczas gdy wojska litewskie szykowały się do bitwy na prawym skrzydle, a polskie na lewym i w centrum. Krzyżacy nadeszli od Fryngowa. Między Stębarkiem, Łodwigowem i Grunwaldem rozbili obóz, ubezpieczając namioty powiązanymi przez łańcuchy wozami. Ukrytych w zaroślach sił polsko-litewskich nie było widać.

Wielki mistrz czekał 4 godziny aż sprzymierzeni przystąpią do bitwy. W tym czasie Jagiełło wysłuchał kolejnych mszy, dokonał pasowania na rycerzy, wydał dyspozycje do bitwy, a nawet zadbał o rozstawienie wart z zapasowymi końmi, na wypadek konieczności odwrotu.. Krzyżacy nie zdecydowali się na atak. Nie widząc przeciwnika, bali się zasadzki. Oba wojska rozdzielała licząca około 5 km, pagórkowata przestrzeń. Przez środek pól grunwaldzkich płynął, nieistniejący już dziś Wielki Strumień.

Gdy król kończył swe poranne czynności i zakładał hełm, doniesiono mu o pojawieniu się w polskim obozie dwóch heroldów. Jeden z nich był wysłannikiem cesarza Zygmunta Luksemburskiego, drugi reprezentował księcia szczecińskiego Kazimierza, przebywającego w krzyżackim obozie. Przybysze wręczyli Jagielle i Witoldowi dwa miecze i zadeklarowali gotowość do cznięcia szeregów krzyżackich, by Polacy i Litwini mogli wyjść na odkryty teren. W całej ceremonii nie byłoby nic nadzwyczajnego, gdyby nie obraźliwe słowa, jakimi przedstawili swe propozycje:

DWA NAGIE MIECZE

„Wielki mistrz pruski Ulryk” – mówili – „śle tobie i twojemu bratu przez nas, swoich heroldów, te dwa miecze w pomoc do zbliżającej się walki, abyś przy tej pomocy i orężu nie tak gnuśnie i z większą niżeli okazujesz odwagą wystąpił do bitwy; a iżbyś się nie chował w tych gajach i zaroślach, ale na otwartym polu wyszedł walczyć”.

Miecze przyjęto, a hardą wypowiedź puszczono mimo uszu. Zapamiętali ją za to historycy, zarówno autor anonimowej Kroniki konfliktu Władysława króla polskiego z Krzyżakami, powstałej krótko po wojnie, jak i Jan Długosz. Zinterpretowali to jako zapowiedź krzyżackiej klęski. Rycerze z czarnymi krzyżami popełniali w ten sposób najcięższy z możliwych grzechów – superbię, czyli grzech pychy.

Skierowany na północny-zachód front polsko-litewski liczył około 3 km szerokości. Wojska stały pogrupowane chorągwiami. A tych było 51 polskich i 40 litewsko-ruskich. Głębokość ugrupowania na lewym, czyli polskim skrzydle, wynosiła zapewne do 3 km, na skrzydle zaś litewskim – 2. Witold pozostał wśród swoich na prawym skrzydle, król Władysław zaś odjechał w towarzystwie niewielkiej chorągwi na pobliski wzgórek, skąd mógł obserwować przebieg wydarzeń.

ZBROJNI

Dzisiejsze wyobrażenia, każą widzieć bitwę grunwaldzką jako starcie odzianych w zbroje ze stalowych płyt rycerzy. Tymczasem stanowić oni musieli mniejszość. W armii krzyżackiej pełne zbroje płytowe posiadali bracia-rycerze, być może część cudzoziemców. Większość natomiast, stanowili lekkozbrojni, strzelający z kuszy, lub z konia walczący na miecze. W armii polskiej, udział rycerzy z pełnym wyposażeniem była zapewne większy. Być może sięgał nawet 30 proc. wszystkich kombatantów. Owi najlepiej wyposażeni, tworzyli szpicę swych chorągwi, decydującą o jej sile uderzeniowej. Za nimi szła ława lekkozbrojnych, których zadaniem było pogłębianie wyłomów w szeregach przeciwnika.

Około południa obie strony były już w pełni uszykowane, a ich szeregi dzieliła licząca 200-300 metrów przestrzeń. Na środku owej ziemi niczyjej stało sześć potężnych dębów, na których konary wspięli się żądni sensacji widzowie, zapewne z czeladzi obozowej. Na sygnał trąby szeregi sprzymierzonych zaintonowały Bogurodzicę.

BITWA

Jako pierwsze do szarży ruszyło prawe, litewskie, skrzydło. Trudno orzec czy był to efekt porywczości Witolda, czy też siła obyczaju, nakazującego rozpoczynać bitwę od ataku prawego skrzydła. Krzyżacy dali dwie salwy z bombard, które narobiły nieco huku, ale nie wyrządziły atakującym żadnych szkód. Zaraz potem sami ruszyli do szarży. Zwarciu szeregów towarzyszył zgrzyt słyszalny nawet w oddalonym o 3 km od pola bitwy polskim obozie. Impet Litwinów był tak wielki, że szereg przeciwny cznąć się miał aż o 800 metrów. Chwilę później zwarły się szeregi lewego skrzydła. Uporczywa walka, toczona w niewielkim, ciepłym deszczu, trwała niespełna godzinę. Po tym czasie lepiej wyposażone wojska krzyżackie zyskały przewagę. Coraz więcej rycerzy litewsko-ruskich uchodziło z pola bitwy, aż wreszcie szyk załamał się i runął w tył. Do dziś trwa spór historyków, czy ucieczka Litwinów była spontaniczna, czy może zaplanowana, by wzorem mongolskim, wciągnąć przeciwnika w pościg, w którym załamie się jego szyk bojowy, co umożliwi eliminowanie pojedynczych wrogów. Wraz z Litwinami uchodzili też niektórzy rycerze polscy z chorągwi uszykowanych w bezpośrednim sąsiedztwie litewskim. Tyły podali nawet czescy najemnicy, skupieni pod chorągwią św. Jerzego, która cznęła się aż po polski obóz, gdzie zbeształ ich za niegodną postawę podkanclerzy królestwa, ksiądz Mikołaj Trąba. Widać to podziałało, bowiem wkrótce potem Czesi, potępiwszy swego dowódcę, znów znaleźli się w pierwszej linii, w sąsiedztwie polskich oddziałów.

Na lewym skrzydle sytuacja była mniej pomyślna dla Zakonu. Wprawdzie kilka kolejnych szarż prowadzonych osobiście przez wielkiego mistrza przełamywało się przez szyki polskie, ale front stopniowo przesuwał się w kierunku krzyżackiego obozu. Nadzieję na zwycięstwo krzyżackie zabłysła, gdy na moment zniknęła z pola widzenia chorągiew z białym orłem. Mogło to pociągnąć za sobą opłakane konsekwencje, bowiem zwinięcie sztandaru uchodziło za sygnał do odwrotu. Krzyżacy mieli wówczas zaintonować pieśń „Chrystus zmartwychwstał”.

Radość okazała się przedwczesna. Chwilę później sztandar podniesiono i bój trwał dalej. Jednocześnie szeregi krzyżackie coraz bardziej przerzedzały się. Widząc to, wielki mistrz zebrał rycerzy z 16 chorągwi i ruszył na ich czele z zamiarem uderzenia w bok wojsk polskich. Początkowo ruszyli na wschód, by ominąwszy polskie prawe skrzydło, zmienić kierunek na południowy. W ten sposób spodziewali się zaskoczyć Polaków, którzy mogliby wziąć szarżujących za powracających na pole bitwy Litwinów.

Atakujący zbliżali się do pagórka, na którym stał król Władysław. Widząc to sekretarz królewski, Zbigniew Oleśnicki pędem dopadł do obserwujących manewry wielkiego mistrza rycerzy chorągwi krakowskiej, błagając ich o pomoc. Ci jednak zignorowali prośby, argumentując, że jeśli wyruszą w kierunku królewskiego pagórka, to ściągną nań uwagę Krzyżaków.

Wielki mistrz i jego ludzie przemknęli obok króla. Podobno sam wielki mistrz okrzykiem herum! herum! zakazał swym rycerzom zbaczania ku nieznacznemu pocztowi polskiemu. Jedynie Łużyczanin Dypold von Kokeritz oderwał się od swoich i ruszył pod górę. Czoła stawił mu osobiście 60-letni Jagiełło i celnie zamierzywszy się kopią, trafił atakującego w twarz. Dogorywającego Dypolda dobił Zbigniew Oleśnicki, przez co starając się w latach późniejszych o godności kościelne, musiał prosić papieża o dyspensę.

ŚMIERĆ WIELKIEGO MISTRZA

Zwarcie chorągwi prowadzonych przez wielkiego mistrza z Polakami zakończyło się klęską Zakonników. Już w pierwszym starciu poległ Ulryk von Jungingen, a wraz z nim większość wielkich urzędników krzyżackich. Do klęski przyczyniło się uderzenie polskiego odwodu w skrzydło atakujących.

Walczące jeszcze szeregi krzyżackie coraz bardziej czały się w kierunku obozu. Na dodatek, na pole bitwy powracało coraz więcej Litwinów, którzy uderzyli na lewe skrzydło i tyły broniących się jeszcze Zakonników. Dochodziła czwarta popołudniu., gdy walka przemieniła się w bezładną ucieczkę, a ta w rzeź trwającą aż do zapadnięcia zmroku.

Obóz krzyżacki zdobyto szybko. Według Jana Długosza, wystarczył na to zaledwie kwadrans. Znacznie dłużej trwało za to plądrowanie i rzeź obrońców, których nie oszczędzano, bo czeladź obozowa nie przedstawiała wartości jako jeńcy. Plądrowanie trwałoby dłużej, gdyby nie rozkaz królewski, nakazujący natychmiastowe zniszczenie znalezionych w obozie zapasów alkoholu „do którego żołnierstwo po pogromie nieprzyjaciół, znużone walką i skwarem letnim, rzuciło się było z chciwością dla ugaszenia pragnienia; jedni kołpakami, drudzy rękawicami, inni trzewikami nabierali wina i pili. Ale Władysław król polski, obawiając się, aby wojsko upojone winem nie obezwładniało […] kazał wszystkie beczki porozbijać i wino wypuścić”.

UCIECZKA NIEDOBITKÓW

Niedobitki krzyżackie, którym udało się uciec spod mieczy wroga, uchodziły traktem na Grunwald, Samin i Fryngowo. Niektórzy natknąwszy się na mokradła, zostali dogonieni i wyrżnięci. Inni, jak znany z buty komtur tucholski Henryk, złapany w odległej o 20 km wsi Elgnowo, zostali przez zwycięzców bezceremonialnie zabici. Podobny los spotkał dwóch innych dostojników Zakonu, komtura Pokarmina, Markwada von Salzbach i niejakiego Szumberga, których Jagiełło wydał Witoldowi. Ten zaś, mający z nimi zadawnione porachunki, kazał ich natychmiast ściąć.

Niektórzy rozbitkowie dotarli do stołecznego Malborka już następnego dnia, niosąc wieść o klęsce. Był wśród nich wielki szpitalnik Werner von Tettingen, z racji urzędu najstarszy teraz dostojnik Zakonu. Stan jego nerwów był jednak tak zły, że podporządkował się komturowi Świecia, Henrykowi von Plauen, który w pośpiechu szykował obronę.

DESZCZ I JĘKI KONAJĄCYCH

Nad polem bitwy zapadał zmierzch, a wraz z nim rozpętała się burza. Nie było czasu na zbieranie rannych, czy oddawanie konającym ostatniej posługi. Przez całą noc szum deszczu mieszał się z jękami rannych i rzężeniem konających. Zaniedbano nawet dobijanie leżących na pobojowisku, co przy ówczesnym stanie medycyny było jedynym sposobem, by ulżyć ich cierpieniom. Po polu błąkały się jedynie cienie poszukującej łupu obozowej czeladzi.

Nazajutrz, z rozkazu królewskiego, otoczono opieką tych rannych, którzy przetrwali noc i zaczęto poszukiwania znaczniejszych ziar krzyżackich. Ciało wielkiego mistrza rozpoznano po znalezionym przy nim pektorale. Jego zwłoki, wraz z ciałami kilku najwyższych dostojników odesłano do Malborka na wozach. Innych pochowano w drewnianym kościele w Stębarku. Pospolitych poległych zakopano we wspólnych mogiłach. Kilka lat później Krzyżacy nakazali zebrać szczątki i umieścili je pod wybudowaną na polu kaplicą, po której do dziś pozostała jedynie sterta kamieni.

Liczono jeńców, z których część uwolniono na znak łaski królewskiej, część – w tym niektórych braci zakonnych – odesłano do Polski, by tam czekać na stosowny okup. 

Straty krzyżackie szacuje się na 8 tysięcy poległych, w tym 203 braci-rycerzy, spośród 250 w bitwie uczestniczących. Łączne straty armii zakonnej, wraz z jeńcami ocenia się na 10-12 tysięcy. Straty polskie nie są znane. Trudno uwierzyć w relację Jana Długosza, który Krzyżakom przypisuje aż 50 tysięcy zabitych, a Polakom zaledwie dwunastu. Wydaje się, że straty litewskie mogły sięgać nawet połowy kontyngentu, polskie zaś były niższe, choć nieznane. Świadczy to, że bitwa miała charakter starcia kawaleryjskiego, złożonego z serii szarż i pojedynków, ale stosunkowo mało krwawego. Do rzezi doszło dopiero po załamaniu się sił krzyżackich i podczas ucieczki.

EFEKTY ZWYCIĘSTWA

Po trzydniowym pobycie na polu bitwy, wojska polsko-litewskie stanęły pod Malborkiem 25 lipca. Oblężenie tej trudnej do zdobycia twierdzy przeciągało się do września, gdy sprzymierzeni, znękani zarazą, musieli odstąpić od walki. W październiku 1410 roku pokonano krzyżacką odsiecz pod Koronowem. W lutym 1411 roku zawarto pierwszy pokój toruński. Na jego mocy Żmudź powracała do Litwy na czas życia Jagiełły i Witolda, a ziemia dobrzyńska do Polski. Ponadto Zakon miał zapłacić wysoki okup za wziętych do niewoli.

Wielka bitwa, wielkie zwycięstwo, niezbyt korzystny pokój. W taki sposób interpretowało postanowienia toruńskie wielu historyków. Nie wzięli jednak pod uwagę, że na polach grunwaldzkich Zakon został złamany i odtąd nie śmiał już wystąpić w walnej bitwie przeciw Polakom. 

Następne wojny, a właściwie wyprawy przeciw państwu zakonnemu w latach 1414-1422, polegały na plądrowaniu państwa krzyżackiego przez wojska polskie. Nie doszło do wielkich starć, nie zdobyto wielkiej chwały (co wynagrodziły zapewne łupy). Efektem było za to wyczerpanie gospodarcze Zakonu, zmuszające go do nakręcania spirali fiskalizmu, co z kolei zniechęciło do krzyżackich panów ich pruskich poddanych. O ile w roku 1410 zachowali się oni wobec Zakonu lojalnie, o tyle po z górą 40 latach – w roku 1454 – podnieśli bunt i zwrócili się z prośbą o włączenie Prus do Polski. Stało się to faktem, przynajmniej w odniesieniu do Pomorza Gdańskiego i Warmii, dopiero po długich zmaganiach w 1466 roku, na mocy drugiego pokoju toruńskiego.

Zwycięstwo grunwaldzkie uznano w Polsce i na Litwie za przełom w zmaganiach z Zakonem. Już w 1412 roku, dzień 15 lipca uznano za święto państwowe. W kościołach należało odprawiać uroczyste msze. Zachowana do naszych dni, Kronika konfliktu króla polskiego Władysława z Krzyżakami, dotarła do nas właśnie w formie kazania, wygłaszanego podczas owych uroczystych mszy.

REWIZJA NIEKTÓRYCH PRZEKONAŃ

Bitwa pod Grunwaldem przez wieki frapowała kronikarzy i badaczy. Współcześnie jednym z nich jest wybitny historyk szwedzki prz. dr hab. Sven Ekdahl (Instytut Polsko-Skandynawski w Kopenhadze), od dziesięcioleci zajmujący się badaniami nad bitwą pod Grunwaldem, autor wielu książek i publikacji, m.in. znaczącej analizy źródeł wydanej w Polsce pt. „Grunwald 1410. Studia nad tradycją i źródłami”. Oto nowe fakty ujawnione w wyniku jego badań.

ODNALEZIONY LIST

Odnaleziony w 1962 roku, pochodzący z początku XV wieku list, radykalnie zmienił interpretację dziejów polsko-litewskich w jednym z zasadniczych ich momentów. Dokument dotyczy bitwy pod Grunwaldem i roli jaką w niej odegrały wojska litewskie dowodzone przez Wielkiego Księcia Witolda.

W swej sławnej kronice, „Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego”, wielki polski historyk Jan Długosz podał długi i barwny opis udziału wojsk litewskich w bitwie pod Grunwaldem, który nie przynosi Litwinom chwały. Zdaniem Długosza, z wojsk litewskich jedynie Wielki Książę Witold i trzy chorągwie smoleńskie zasłużyły na pochwałę za odwagę. Po godzinie walki Litwini uciekli z pola, nie powstrzymały ich ani wezwania, ani nawet miecz samego Witolda. Większość zbiegów dotarła w ucieczce do swej ojczyzny, gdzie rozprzestrzeniali fałszywą wiadomość o klęsce armii polsko-litewskiej oraz śmierci Władysława Jagiełły i Witolda. Na polu bitwy pozostali jedynie zabici i jeńcy. Kilka godzin później, ścigający Litwinów Krzyżacy powrócili na pole bitwy podnieceni zwycięstwem i obładowani łupami, prowadząc licznych jeńców. Jednak ich ponowne włączenie się do walki nie zapobiegło świetnemu zwycięstwu Polaków.

Na ile wiarygodny jest ten barwny opis ucieczki wojsk litewskich? Doświadczenie pokazało, że wiarygodność Długosza jako historyka nie może być przyjmowana bez zastrzeżeń. Choć cieszy się on wielkim autorytetem, a jego twórczość uchodzi za dumę i najwyższe osiągnięcie polskiej historiografii epoki średniowiecza, Długosz nie może być traktowany na równi ze współczesnym, obiektywnym historykiem, ponieważ rozdając opisywanym postaciom pochwały i plagi, nie był bezstronny. Można przytoczyć wiele tego przykładów. Szczególną ostrożność należy zachować tam, gdzie Długosz opisuje wydarzenia natury politycznej i ideowej, przede wszystkim zaś w tych miejscach, gdzie chodzi o godność własnego narodu kronikarza i wybranych przez niego pozytywnych bohaterów. Wiemy, że ani Długosz, ani jego patron, Zbigniew Oleśnicki, nie byli przyjaciółmi Litwinów. Warto zwrócić uwagę na fakt, że kronikarz zaczął pisać swe dzieło w 1455 roku, a więc podczas kolejnej wielkiej wojny między Polską a Zakonem, w okresie szczególnego napięcia emocji. Można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że litewska odmowa udziału w wojnie po stronie polskiej była jedną z przyczyn wzgardliwego opisu zachowania litewskich „tchórzy” pod Grunwaldem.

Na ile wiarygodny jest ten barwny opis ucieczki wojsk litewskich? Doświadczenie pokazało, że wiarygodność Długosza jako historyka nie może być przyjmowana bez zastrzeżeń. Choć cieszy się on wielkim autorytetem, a jego twórczość uchodzi za dumę i najwyższe osiągnięcie polskiej historiografii epoki średniowiecza, Długosz nie może być traktowany na równi ze współczesnym, obiektywnym historykiem, ponieważ rozdając opisywanym postaciom pochwały i plagi, nie był bezstronny. Można przytoczyć wiele tego przykładów. Szczególną ostrożność należy zachować tam, gdzie Długosz opisuje wydarzenia natury politycznej i ideowej, przede wszystkim zaś w tych miejscach, gdzie chodzi o godność własnego narodu kronikarza i wybranych przez niego pozytywnych bohaterów. Wiemy, że ani Długosz, ani jego patron, Zbigniew Oleśnicki, nie byli przyjaciółmi Litwinów. Warto zwrócić uwagę na fakt, że kronikarz zaczął pisać swe dzieło w 1455 roku, a więc podczas kolejnej wielkiej wojny między Polską a Zakonem, w okresie szczególnego napięcia emocji. Można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że litewska odmowa udziału w wojnie po stronie polskiej była jedną z przyczyn wzgardliwego opisu zachowania litewskich „tchórzy” pod Grunwaldem.

GŁOSY KRYTYCZNE. CRONICA CONFLICTUS

Pewne obiekcje wobec jednostronnego opisu zdarzeń podnosili badacze nastawieni krytycznie do źródeł. Jacques Lenfant (1724), Jacob Caro (1869), Karol Szajnocha (1877) i Stanisław Kujot (1910) powątpiewali w wersję Długosza. Pół wieku po ostatnim z wymienionych, Stefan M. Kuczyński w monografii „Wielka wojna z Zakonem Krzyżackim w latach 1409-1411” podkreślał, że kroniki Długosza jako źródła historycznego, należy używać krytycznie i ostrożnie.

W efekcie wpływ Długosza nieco zmalał w ciągu XX wieku. Nowa generacja badaczy przywiązuje coraz większe znaczenie do opisu przebiegu bitwy zawartego w „Cronica conflictus Wladislai, regis Poloniae, cum cruciferis anno Christi 1410” (Kronika konfliktu Władysława króla polskiego z Krzyżakami w roku pańskim 1410). Została ona napisana zapewne pod koniec 1410 roku, niecałe sześć miesięcy po bitwie, przez królewskiego sekretarza Zbigniewa Oleśnickiego lub kanclerza Mikołaja Trąbę. Nie ma wątpliwości, że jest to bardzo ważne źródło dla analizy przebiegu bitwy.

„Cronica conflictus” rzuca odmienne światło na przełomowy moment bitwy grunwaldzkiej niż relacja Długosza. Mówi nam, że po godzinie walki, Litwini zostali zmuszeni do wyczania się, a ścigający ich krzyżacy myśląc, że odnieśli zwycięstwo opuścili swoje chorągwie. Wkrótce jednak ścigający sami musieli uciekać przed tymi, których ścigali. Kiedy usiłowali powrócić do swoich szeregów, zostali odcięci przez duże siły polskie i albo padli w walce, albo trafili do niewoli.

KTÓRE ŹRÓDŁO JEST BARDZIEJ WIARYGODNE?

Już w 1910 roku Stanisław Kujot uznał wyższość wersji z Cronica conflictus: „Owszem, w ucieczce ich kryło się coś z fortelu tatarskiego. Lekka jazda litewska, nie mogąc miejsca dotrzymać wyborowym banderyom nieprzyjaciela, jak często tak tu rozbiegła się małemi gromadami, żeby ujść pogromu i pościgi pomylić. Bez wątpienia niebawem gromadki poczęły się zbierać i mało później niż zwycięzcy znalazły się na polu bitwy, pewnie obok chorągwi Smoleńszczan. Był to zwyczaj litewski, Witołdowi dobrze znany”. Podobną opinię wyraził Adam Korta w artykule opublikowanym w 1949 roku w wojskowym czasopiśmie „Nasza Myśl”. On także uznał ucieczkę Litwinów za manewr taktyczny. Litewski historyk emigracyjny Kostas Jurgėla w roku 1961 powrócił do wersji wydarzeń opartej na świadectwie Cronica conflictus i analizie Kujota. Jeszcze przed nim tacy historycy jak Antanas Kučinskas i Juozas Jakštas wypowiadali się w obronie wojsk litewskich.

Trzecim ważnym źródłem jest współczesna wydarzeniom kronika Kontynuatora Jana von Posilge, napisana z punktu widzenia krzyżackiego. W kilku linijkach poświęconych bitwie znajdujemy informację, że „poganie” – synonim Litwinów w języku Krzyżaków – zostali szybko zmuszeni do odwrotu. Polacy przyszli im wtedy z pomocą i zaczęła się wielka bitwa. Ostatecznie, najemnicy i „goście” Polaków atakując z jednej strony, a „poganie” z drugiej, wzięli udział w rozbiciu odwodu krzyżackiego dowodzonego przez Wielkiego Mistrza Ulryka von Jungingen.

PRZEŁOM W BADANIACH W 1963 ROKU

Przełom w badaniach nad bitwą grunwaldzką nastąpił w roku 1963 z chwilą publikacji przez piszącego te słowa w czasopiśmie „Zeitschrift für Ostforschung” nowego, nieznanego dotąd źródła. Jesienią 1961 roku opuściłem Szwecję jako świeżo upieczony magister Uniwersytetu w Geteborgu, by kontynuować studia historyczne na Uniwersytecie w Getyndze, a jednocześnie prowadzić badania w znajdującym się tam wówczas archiwum Zakonu Krzyżackiego. Pewnego letniego dnia 1962 roku trafił w moje ręce list zawierający wzmiankę o „Wielkiej bitwie”. Spisano go po niemiecku, a adresatem był Wielki Mistrz Zakonu. Nie było ani daty, ani miejsca napisania, w tekście nie wspomniano osoby autora. Niemniej jednak było dla mnie jasne, że list dotyczył udziału wojsk litewskich w bitwie grunwaldzkiej, która we współczesnych źródłach nazywana była „Wielką bitwą”. Było to nadzwyczajne znalezisko, które skłoniło mnie do napisania i opublikowania mojego pierwszego artykułu naukowego.

Choć brak daty, a nadawca jest nieznany, list nie jest kopią, o czym świadczą wydłużone kształty pierwszych liter oraz staranny wygląd dokumentu. Autor nie pragnął zachować anonimowości, bo skorzystał z pomocy wywodzącego się z Zakonu pisarza. Był to ten sam pisarz, który przynajmniej w latach 1416 i 1417 pracował na zamku w Człuchowie na Pomorzu.

Formuła „Drogi mistrzu – Liber her meister” – skłania do wniosku, autor nie był ani członkiem Zakonu Krzyżackiego, ani kimś Zakonowi podporządkowanym, lecz raczej osobą o wysokim statusie, zapewne suwerenem lub ważnym dowódcą oddziałów najemnych. Wyrażenie „twoi przeciwnicy – euwir vinde” – również wydaje się wskazywać, że autor nie pochodził z Prus. Interpretację tę wzmacnia fakt, że zamek w Człuchowie był głównym punktem zbornym dla krzyżowców i najemników przybywających do Prus. Można założyć, że komendant zamku polecił swemu pisarzowi napisanie listu dla cudzoziemskiego przyjaciela Zakonu. Później list wysłano do Wielkiego Mistrza jako załącznik do innego listu, zapewne napisanego przez komendanta zamku. To tłumaczyłoby zawinięcie blankietu w czysty papier, na którym list napisano oraz brak zicjalnej pieczęci, miejsca i daty, jak również imienia autora.

Tłumaczenie brzmi następująco:

„Drogi Mistrzu, jeśli Boska opatrzność sprawi, że przyjdzie ci walczyć z twoimi przeciwnikami, będziesz szykował i ustawiał swoje wojska na wroga, nasza rada jest taka, abyś z gości i najemników, których będziesz miał ze sobą, wybrał tych, których uznasz za sposobnych i ustalił ze swoimi dowódcami, aby byli posłuszni, a gdy staną w szyku do walki, aby pozostawali w swej formacji. Może się zdarzyć, że twoi wrogowie z rozmysłem pozwolą jednej lub dwóm chorągwiom cznąć się lub uciekać: będzie to zrobione z premedytacją, w nadziei, że w ten sposób załamie się twoja formacja bojowa, ponieważ ludzie zwykle lubią podejmować pościg, tak jak to miało miejsce w Wielkiej Bitwie. Upewnij się więc, a jeśli coś takiego miało by się zdarzyć, tak surowo jak tylko możesz obstawaj przy tym, aby twoi ludzie pozostali w swoich szeregach, bo jeśli grupa żołnierzy lub szereg za bardzo uwierzy w zwycięstwo, to niełatwo będzie ściągnąć ludzi z powrotem, bo każdy pragnie podjąć pościg i myśli, że zwycięstwo jest już uzyskane, a nie wiedzą, że może ono być prawie stracone. Z tego powodu radzimy ci stanowczo, abyś tak surowo, jak tylko możesz, trzymał swoich ludzi razem w bojowych formacjach i nigdy nie pozwalał im opuszczać pozostałych, dopóki nie zobaczysz jak zachowują się wrogie formacje stojące za tymi, którzy uciekają. Ustal starannie ze swoimi dowódcami, aby tego niezawodnie przestrzegali, ponieważ zdarza się w przypadku, gdy 20 lub 30 żołnierzy rusza do pościgu, że powodują oni złamanie wielu formacji, bo choć liczą oni czasem na zysk, to zamiast niego doznają ciężkich szkód”.

List osoby bardzo kompetentnej, zainteresowanej i posiadającej głęboką wiedzę o sztuce wojennej stanowi poważne ostrzeżenie i jednocześnie wiarygodną radę. Odnosi się do „gości” i najemników, którzy przybyli do Prus i nie są obyci z taktyką pozorowanej ucieczki z pola walki. To przede wszystkim cudzoziemcy muszą być trzymani razem w formacji bitewnej, aby nie powtórzyło się to, co stało się pod Grunwaldem.

To nowe źródło musi być traktowane z najwyższą powagą. Autor listu przypomina Wielkiemu Mistrzowi, że Litwini użyli tej samej taktyki pod Grunwaldem. Wskazuje również, że tylko część wojsk litewskich wzięła udział w pozorowanej ucieczce. Była to zapewne jedna lub dwie chorągwie, bo takie liczby padają w dokumencie.

Powstała w Wielkim Księstwie Litewskim „Kronika Bychowca” wspomina o prawdopodobnej umowie Witolda i Władysława Jagiełły, a sam fakt, że taktyka pozorowanej ucieczki przyniosła powodzenie może przemawiać za jej istnieniem. Odwrót miał miejsce na lewym skrzydle formacji litewskiej, które znajdowało się najbliżej Polaków.

Francuskie kroniki mnicha z Saint-Denis i szlachcica Enguerran de Monstreleta wspominają o tym epizodzie jako o przełomowym momencie bitwy, który doprowadził do klęski Zakonu. Obaj opierali się na nieodległych w czasie od bitwy przekazach pochodzących od Krzyżaków. Historycy nie przywiązywali dotąd należytej wagi do obu kronik z uwagi na zawarte w nich błędy w ocenie liczby uczestników bitwy i czasu jej trwania. Jeśli jednak współczesny czytelnik przejdzie do porządku nad mniej istotnymi nieścisłościami, to zwróci uwagę na jeden zasadniczy punkt: to sami Krzyżacy uznali właśnie tę fazę bitwy za faktyczny początek klęski.

WNIOSKI

Nie wdając się w szczegóły można przyjąć, że część sił litewskich pod Grunwaldem zastosowała taktykę pozorowanego odwrotu prowokując nieznających takich podstępów „gości” i najemników Zakonu, by opuścili formację i ruszyli w pościg. Ścigający stali się ściganymi, gdy gonieni zwrócili się przeciw nim. Kiedy uczestnicy pościgu próbowali wrócić do szeregów, zostali odcięci od swoich przez Polaków i albo padli w boju, albo dostali się do niewoli. Wkrótce potem duże siły polskie uderzyły z prawej flanki na zdezorganizowany i osłabiony lewy hufiec wojsk zakonnych. W starciu, które się wywiązało – rodzaju bitwy wewnątrz bitwy – brali też udział Litwini. Rozstrzygnąwszy walkę na swą korzyść, podkomendni Witolda oraz polscy „goście” i najemnicy zdążyli jeszcze wziąć udział w rozgromieniu krzyżackiego odwodu, którym dowodził Ulrich von Jungingen.

List do Wielkiego Mistrza daje jasne i wysoce wiarygodne wytłumaczenie przebiegu wypadków pod Grunwaldem, a inne źródła wspierają przedstawioną powyżej rekonstrukcję zdarzeń. Wśród nich jest też współczesna wydarzeniom, polska „Cronica conflictus” napisana zapewne w końcu 1410 roku. W badaniach historycznych współczesne wydarzeniom i pozbawione tendencyjności źródła uznaje się za bardziej wiarygodne niż późniejsze, tendencyjne kroniki. Opowieść Jana Długosza okazuje się wysoce myląca, fałszywa i poniżająca Litwinów. Dzisiaj – 600 lat po Grunwaldzie – list do Wielkiego Mistrza napisany zaledwie kilka lat po bitwie pozwala obalić starą wersję wydarzeń i rzucić nowe światło na to, co stało się na grunwaldzkim polu w 1410 roku.

GRUNWALDZKIE POLE

Historycy i archeolodzy uważają, że obóz Władysława Jagiełły w dniach 13-15 lipca ulokowany był na południowym krańcu Jeziora Dąbrowa Wielka („Großer Damerausee”). Opinie tę opierali na opisie opublikowanym przez pruskiego historyka Johannes Voigta w 1836 roku, w siódmym tomie jego „Historii Prus”. Voigt nie przedstawił żadnego dowodu na poparcie swej teorii, a stoi ona w sprzeczności z informacjami współczesnego, dobrze poinformowanego kronikarza, Annalistę Toruńskiego. Jego świadectwo historycy i archeolodzy do niedawna całkowicie ignorowali. Annalista podaje, że obóz armii królewskiej rozbity był na północny-zachód od Dąbrówna („Gilgenborg”), nieopodal pola Wierzbica („Vierzighufen”): „Fixit [Jagiełło] tentoria sua non longe a civitate Gilgenborg prope campum, qui dicitur Virczighuben” (Ustawił [Jagiełło] swe namioty niedaleko od miasteczka Dąbrówno, obok pola zwanego Wierzbica). Było to zapewne obok Starego Miasta („Altstadt”), na północno-zachodnim krańcu Jeziora Dąbrowa Mała („Kleiner Damerausee”).

Wynika stąd, że rankiem 15 lipca siły polskie dotarły pod Grunwald („Grünfelde”) przechodząc przez Samin („Seemen”), a nie przez wsie Jankowice („Jankowitz”), Gardyny („Gardienen”), Turowo („Thurau”) i Ulnowo („Faulen”), jak się zwykle twierdzi, względnie przez Ostrowite („Ostrowitt”) lub Osiekowo („Oschekau”). Również Dąbrówno nie leżało na trasie marszu.

Wielki Mistrz Ulryk von Jungingen chciał zatrzymać wroga wydając mu bitwę zanim w marszu na Malbork minie Mielno. Po szybkim marszu nocnym z nieznanego obozu w okolicy Lubawy („Löbau”), Krzyżacy maszerowali przez Frygnowo („Frögenau”) do Stębarka („Tannenberg”) by skręcić na południowy-zachód, w kierunku Grunwaldu. Twierdzenie Długosza, że ominęli tę miejscowość idąc z innego kierunku jest niewiarygodne. Była to umiejętna taktyka, dzięki której Wielki Mistrz dysponował atutem porannego słońca, które świeciło w plecy jego własnych żołnierzy i w twarze jego przeciwników. Z tego powodu Mistrz chciał rozpocząć bitwę jak najwcześniej.

Przekazanie dwóch mieczy miało sprowokować wrogów Zakonu do szybkiego rozpoczęcia bitwy. Jednak przez wiele godzin zakonnicy nie byli w stanie skłonić króla, by polecił swym wojskom opuścić porośnięty gęstą roślinnością teren na południowy-zachód od drogi wiodącej z Grunwaldu do Łodwigowa („Ludwigsdorf”), który nie nadawał się do stoczenia bitwy. Jagiełło czekał aż słońce osiągnie popołudniową pozycję i zacznie świecić wrogowi w twarz. W południe wydał rozkaz do decydującego starcia.

Główne pole bitwy rozpościerało się na południe i wschód od Grunwaldu, a nie na południe i wschód od Stębarka, jak od roku 1836 przyjmują historycy i archeolodzy.

W 1411 roku Wielki Mistrz Heinrich von Plauen rozkazał zbudować kaplicę pod wezwaniem Matki Boskiej ku pamięci wszystkich chrześcijan poległych w czasie bitwy. Wzniesiono ją tam, gdzie w dniu bitwy stała polowa kaplica krzyżacka. Po tym jak wieczorem 15 lipca 1410 roku wojska aliantów zdobyły obóz krzyżacki w tej okolicy właśnie zginęło tysiące żołnierzy i służby taborowej. Hipoteza wysunięta przez historyków niemieckich twierdzących, że kaplica stanęła w miejscu śmierci Wielkiego Mistrza Ulryka von Jungingena jest błędna.

żródło, licencja: Polonijna Agencja Informacyjna, http://pai.media.pl/historia_kultura_artykuly.php?id=335%2F&fbclid=IwAR1jXAijJ9-pk6qWRjeAOGkgOOh3Efl2qzSmsyYnZiRFEUsGGMEYhmozaD4

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *